> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 22 grudnia 2022

47 strun, część 1 - recenzja

„47 strun” to bez wątpienia najbardziej ambitny komiks w dotychczasowej karierze Timothé Le Bouchera, twórcy „Pacjenta” oraz „Dni, których nie znamy”. Francuski autor znów bierze na tapet różne oblicza ludzkiej psychiki i trudności w kontaktach międzyludzkich, a następnie ubiera jej w gatunkowy kostium thrillera. Jego dzieło jest wielowątkowe oraz wyraźnie obszerniejsze od pozostałych. Tom „47 strun” jest o niemal 100 stron większy od i tak już opasłego „Pacjenta” – a to zaledwie pierwsza część historii.



Niestety, wydaje mi się, że Le Boucher tym razem dał się przytłoczyć swoim ambicjom. Jego poprzednie komiksy zachwyciły mnie stroną artystyczną, ale rozczarowywały przedstawionymi opowieściami. Przejmujące do połowy „Dni, których nie znamy” zostały zaprzepaszczone jedną, głupią przewrotką fabularną. Z kolei „Pacjent” nie był w stanie mnie kupić. Autor często stara się stworzyć skomplikowane postaci i skupia się na ich przeżyciach. Niestety, zdarza mu się podporządkować ich zachowanie swojej historii oraz zapełniać przedstawiony świat barwnymi i wizualnie charakterystycznymi, ale w istocie zupełnie płaskimi bohaterami. Tak jest i tym razem – tylko, z racji liczby stron, bardziej.

Historia skupia się na młodym harfiście Ambroise, który podczas pobytu na plaży spotyka tajemniczą, czerwonowłosą kobietę. Ta zaraz zakochuje się w naburmuszonym młodzieńcu. Chociaż ten odrzuca jej anonse, nic nie jest stracone. Nieznajoma jest bowiem zmiennokształtna – potrafi w ułamku sekundy zmienić swój wygląd, głos, płeć i kolor skóry. Jej próby dotarcia do ukochanego stanowią główną oś fabuły. Nieświadomy Ambroise nie wie, że kobieta może okazać się jego nową mentorką, przypadkiem poznaną dziewczyną albo sympatycznym gościem spotkanym na ściance wspinaczkowej. W tle poznajemy życie młodzieńca – jego siostrę oraz przyjaciół z nowej pracy.

La Boucher ponownie zachwyca swoim stylem. Widać, że autor rozwija się od czasu „Dni…”, jego rysunki stały się jeszcze bardziej szczegółowe, a prowadzenie narracji samym obrazem wychodzi mu jeszcze lepiej. Właściwości nieznajomej oraz innych zmiennokształtnych pozwalają mu także odejść od realistycznego klucza i spróbować swych sił w pokracznych, niewymiarowych postaciach. Efekt jest znakomity.

Niestety, im lepsze rysunki, tym gorsza historia. Fabuła „47 strun” jest rozwleczona do granic. Autor nie do końca wie, w jakim kierunku chce rozwijać historię. Sporo czasu zabiera różnorodna obsada drugoplanowa, a raczej niesnaski wśród członków orkiestry, do której trafia protagonista. Naprawdę, tajemnica osoby piszącej hejterskie anonimy oraz konkurs „z kim Ambroise zaprzyjaźni się w pierwszej kolejności” nie wypadają najlepiej jako przerywnik. Wydają się raczej wyrwane z teen dramy. La Boucher niepewnie bawi się także gatunkiem. Raz idzie w romans, później wchodzą elementy z bodyhorroru połączone z satyrą na arystokrację. Wypadają one jednak niezgrabnie, a czytelnik często czuje się jak Ambroise na orgii zmiennokształtnych – zagubiony.

Także sama gra bohaterki szybko zaczyna nudzić. Zakochana, podobnie jak autor, zdaje się sama nie wiedzieć, co naprawdę chce osiągnąć. W pewnym momencie czuć każdą z niemal 400 stron. Ta opowieść mogła być znacznie krótsza. Nie pomaga także fakt, że Ambroise – który rozkochał w sobie zmiennokształtną i z którym każdy chce się kolegować – wydaje się bardzo nijaką osobą.

To moje trzecie podejście do La Bouchera. Bardzo chciałbym przyłączyć się do grona osób zachwyconych jego pracą, ale nie potrafię. Wciąż pozostaje on utalentowanym rysownikiem, ale nie najlepszym scenarzystą. Czekam na moment, gdy narysuje historię napisaną przez kogoś innego. Może wówczas stworzy komiks naprawdę wybitny.

Komiks „47 strun” ukazał się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics.
Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: