> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 21 grudnia 2022

Venom, tom 3 [Donny Cates] - recenzja

Donny Cates wydaje się tym gościem, który za dzieciaka chłonął komiksy i sam wymyślał historie z superbohaterami, a jako dorosły odkrył talent, który pozwolił mu przenieść dawne fantazje do swoich scenariuszy. Czytając jego prace, pojawiają się wypieki na twarzy i ekscytacja podobna do tej, jaką miałem podczas lektury przygód Avengers i New Warriors w TM-Semicowych Mega Marvelach.



O ile jednak tam kilkuletniego mnie cieszyła obecność tuzina herosów (powiedzmy sobie szczerze, same historie do najlepszych nie należały), tak Cates potrafi połączyć głupią nawalankę z ciekawym rozwojem swoich bohaterów i odniesieniami do ich poprzednich przygód. Drugi tom „Venoma” zapowiadał powrót Carnage’a, trzeci skupia się natomiast na konfrontacji psychopaty i jego wyznawców z Eddiem Brockiem oraz wspierającymi go bohaterami. W tle kontynuowany jest także wątek relacji tytułowego antyherosa z jego synem Dylanem.

O ile w „Thanosie” oraz „Strażnikach Galaktyki” Cates stawał na wyżynach fanboy’owego pisania, gdzie kolejne atrakcje były wprowadzane w idealnych odstępach czasu, a każda postać ma swoją rolę, tak „Venom”, przedstawiający główną oś eventu „Absolute Carnage”, ma nieco waty. Niektóre postacie pojawiają się tylko na chwilę, najbardziej boli migająca dosłownie na jednym kadrze ekipa, która swego czasu pomagała Pająkowi zmierzyć się z szaleńcem podczas „Maximum Carnage”. Taki jednak urok crossoverów, część wątków została pewnie rozwinięta w różnych tie-inach.

Na szczęście główni gracze ukazani są wzorcowo. Tyczy się to przede wszystkim Eddiego, nieprzypominającego już w ogóle szaleńca z czasów pierwszych występów na łamach „The Amazing Spider-Man”. Teraz to zniszczony facet, który popełnił sporo błędów i stara się naprawić przynajmniej część z nich – z pomocą supermocy lub bez nich. Bardzo ciekawie przedstawiona jest jego relacja z Pająkiem, w której to superbohater wykazuje ogromną nieufność. Obaj bardzo dobrze sprawdzają się jako „partnerzy z przymusu”, a Cates wyciąga z ich trudnej znajomości o wiele więcej niż np. twórcy z lat dziewięćdziesiątych.

Jeśli przypomnimy sobie Venoma u szczytu jego popularności, był on postacią w gruncie rzeczy nieciekawą – wyróżniającą się „fajnym” wyglądem, ale z potencjałem trwonionym na głupie rozwałki i teksty o „jedzeniu mózgu”. Natomiast w pierwszej dekadzie XXI wieku niemal zupełnie zniknął, a jego symbiont przechodził z rąk do rąk. W najlepszych momentach swojego komiksu Cates tworzy z niego pełnowymiarową postać, pełną sprzeczności, ale z działającym kompasem moralnym.

Bardzo dobrze wypada także drugi plan, przede wszystkim sprowadzony z uniwersum Ultimate Maker, nikczemna wersja Reeda Richardsa. Finał sugeruje, że w przyszłości będzie go jeszcze więcej – czekam z niecierpliwością. Tymczasem „Venom” pozostaje pozycją obowiązkową dla polskich fanów Spider-Mana i jego małego zakątka w uniwersum Marvela.

8/10

Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: