> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 9 maja 2023

DC Horror: Miły dom nad jeziorem, tom 1 - recenzja

Boję się, gdy oglądam horrory. Za dzieciaka odczuwałem przed nimi wręcz paniczny strach. Gdy w podstawówce cała klasa chciała oglądać „Stygmaty”, ja zamykałem oczy. Już wtedy mówiłem, że w przyszłości chciałbym recenzować filmy. „A jak przyjdzie ci napisać o jakimś horrorze, to co wtedy?” – śmiali się rówieśnicy. Skurczybyki miały rację, bo po latach siedzę na takim „Uśmiechnij się” i chociaż jestem świadomy wszystkich zabiegów (powiedzmy sobie szczerze, dosyć prostych) stosowanych przez twórców, a sam film do arcydzieł nie należy, to i tak oglądam przez palce.




Co poradzę, jump scare’y wciąż na mnie działają, a jak znajdzie się twórca sprawniej operujący filmową materią, jak Ari Aster lub Robert Eggers, to chowam się pod fotel. Na szczęście inaczej mam z komiksami. Oczywiście, klimat grozy jak najbardziej mi się udziela, ale przy lekturze powieści graficznych z dreszczykiem chłonę go i w żadnym wypadku nie przeszkadza on w odbieraniu dzieła. Przyznam także, że uzyskanie efektu przerażenia narracją obrazkową wydaje mi się o wiele trudniejsze. Przy „Miłym domu nad jeziorem” Jamesa Tyniona IV (scenariusz) i Álvaro Martíneza Bueno (rysunki) pojawił się jednak szczery niepokój, to nieprzyjemne uczucie w żołądku, tak wyczekiwane przez fanów grozy. Atak paniki? Absolutnie nie. Niemniej na kilka ciosów w brzuch nie byłem przygotowany.

Tynion IV udowodnił wcześniej, że dobrze odnajduje się w horrorze w lekkiej formie superbohaterskiej („Batman: Detective Comics”) i krwawych opowieściach o potworach („Coś zabija dzieciaki”). W „Miłym domu nad jeziorem” bierze na warsztat thriller psychologiczny połączony z opowieścią postapokaliptyczną. Ryan, pierwszą bohaterkę licznej obsady, poznajemy, gdy w ogarniętym pożogą świecie, z włócznią u boku i opatrunkiem na lewym oku, opowiada o dniu, w którym spotkała Waltera. Zabieg ten będzie się powtarzał – w każdym zeszycie w centrum narracji znajdzie się inny bohater, a flashforwardy będą przenikać właściwą historię.




Ryan wydaje się idealną narratorką dla otwarcia. Gdy Walter zaprasza ją na spędzenie weekendu wśród grupy jego znajomych w tytułowym domku, reaguje zdziwieniem i podejrzliwością. Mimo to się zgadza. Z jej perspektywy poznajemy pozostałą dziewiątkę zaproszonych, a także Waltera, który od początku wydaje się podejrzany (odbijające światło okulary zła). Pierwszy cios w żołądek przychodzi zaraz po prezentacji wszystkich postaci. Nie pamiętam komiksu, który tak dobrze wcielił w życie ideę rozpoczęcia opowieści od trzęsienia ziemi. Zaznaczę, że wprowadzenie wszystkich bohaterów jest nieco toporne i najpewniej nie będziemy zaraz pamiętali ich wszystkich. Przewrotka fabularna jest jednak tak spektakularna, że nie sposób oderwać się od lektury.

W kolejnych odcinkach twórcy w przekonujący sposób ukazują reakcję bohaterów na zaistniałą sytuację. Oprócz futurospekcji Tynion IV stosuje także inne zabiegi narracyjne, urozmaicające historię, jak zapisy rozmów i osobiste notatki różnych postaci. Przybliżają one odczucia licznej obsady, a także – czego nikt nie maskuje – służą za infodump. Scenarzysta nie marnuje czasu na ukazanie nam reguł rządzących domkiem. Poznajemy je właśnie z pamiętników. Te skróty wydają się złem koniecznym, by nie odwracać uwagi od emocjonalności dziesiątki osób, które znalazły się w skrajnej sytuacji, a następnie muszą wypracować nową codzienność.

Tynion IV mnoży pytania i odpowiednio dawkuje odpowiedzi, by utrzymać zainteresowanie czytelnika. Znakomitym przykładem jest czwarty zeszyt, który po kolejnym – chyba najmocniejszym – kopniaku w bebechy zupełnie wywraca wszystko, co dotychczas zdawaliśmy się wiedzieć. Chociaż w komiksie nie brakuje brutalności, a nawet makabry, to właśnie enigmatyczność domu i samego Waltera buduje napięcie. Gospodarz wybija się spośród obsady i okazuje się nadzwyczaj skomplikowany. Chociaż od początku mamy co do niego złe przeczucia (ponownie – okulary zła), skomplikowane relacje łączące go z zaproszonymi do domu nad jeziorem nie pozwalają zakwalifikować go jako postaci stuprocentowo negatywnej. Jedno z wielu pytań, na które na razie nie znamy odpowiedzi: skoro Walter, jak sam przyznaje, „kocha” swoich gości, dlaczego skazuje ich na takie cierpienie?




Klimat opowieści budują także niesamowite rysunki Bueno. Szczegółowe i utrzymane w realistycznej stylistyce oddają wszystkie emocje bohaterów i grozę sytuacji – czy to w małym panelu prezentującym detal wygiętej w przerażeniu twarzy, czy też w dwustronicowej rozkładówce, przedstawiającej ognistą apokalipsę. Nastrój opowieści tworzy także bardzo dobrze dobrana kolorystyka. Horror finału pierwszego zeszytu odbywa się wśród chłodnych odcieni niebieskiego – i wtedy za sprawą Waltera pojawiają się kolejne, upiorne barwy. Takich kontrastów jest więcej i wszystkie sprawdzają się wyśmienicie. „Miły dom nad jeziorem” to komiks, który wspaniale się czyta i ogląda.

Gdybym miał taką możliwość, po zakończeniu pierwszego tomu zaraz zabrałbym się za drugi. Niestety, na ten przyjdzie nam chwilę poczekać. Nie ukrywam, że podejdę do niego z pewnymi obawami. Tynion IV mnoży zagadki i zagrożenia. Nie pozwalają one oderwać się od opowieści. Ile jednak razy fascynowała nas tajemnica, której rozwiązanie pozostawiało wiele do życzenia? Mam nadzieję, że drugi i jednocześnie ostatni tom „Miłego domu nad jeziorem” utrzyma poziom niesamowitego rozpoczęcia.

9/10 

Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: