„Upadek Mutantów” nie jest typowym crossoverem. To raczej szyld, pod którym ukazały się trzy równoległe historie, skupiające się na głównych zespołach wychowanków profesora Xaviera. Niemal trzy dekady temu za sprawą wydawnictwa TM-Semic poznaliśmy tę tyczącą się X-Men. Dzięki Egmontowi mamy teraz szansę dowiedzieć się, co porabiali wówczas New Mutants i X-Factor.
Historie przedstawione w „Upadku” nie wpływają bezpośrednio na siebie. Łączy je motyw przełomu, do którego doszło w każdej z drużyn. Zespoły stanęły w nim przed ogromnym zagrożeniem i zmieniły swój status quo. Jak najbardziej są to więc punkty zwrotne. Pytanie brzmi: czy ranga wydarzenia przekłada się na przyjemność płynącą z lektury?
Za przedstawione opowieści odpowiada dwójka scenarzystów. Chris Claremont przedstawił starcie X-Men z Adversarym w Dallas, a Louise Simonson napisała wyprawę New Mutants na wyspę eksperymentów genetycznych firmowaną przez proludzki Ruch Prawych oraz walkę X-Factor z Apocalypsem nad wieżowcami Nowego Jorku. We wszystkich trzech mamy narracyjny powrót do lat osiemdziesiątych. Historie są przegadane, a dialogi często robią za eksplikację wszystkiego, co właśnie się dzieje. Niech nikogo nie dziwi, że w trakcie walki wszyscy znajdą czas na długie monologi, opisujące działanie ich mocy.
Aspekt ten szczególnie przeszkadza w pracy Claremonta. Scenarzysta znany jest z długich opisów i był to chyba ten moment jego kariery, gdy zaczął powoli popadać w autoparodię. Fabuła jest tak skomplikowana i niedorzeczna, że bez zawalenia nas dymkami i boksami z tekstem nikt nie wiedziałby, co tu się dzieje. Na szczęście historia nadrabia akcją, w czym niemała zasługa odpowiadającego za rysunki Marca Silvestri. Zapomniałem, że ten rysownik miał swego czasu smykałkę do tworzenia humorystycznych narracji. W „Upadku” prym wiedzie Blob, którego Silvestri wykorzystuje w kilku rozbrajających sytuacjach.
Scenariusze Simonson są nieco przystępniejsze z punktu widzenia współczesnego odbiorcy. Jak w wypadku „Masakry Mutantów”, znów zgrzyta mi prezentacja przemocy w jej pracach – szczególnie w nastoletnich New Mutants, którym autorka nie szczędzi traum. Starcie młodych wychowanków Magneto z Ruchem Prawych jest brutalne i okrutne, co może dziwić w komiksie młodzieżowym. Znaczy, ja wiem, że to Mroczna Era Komiksu, wszędzie krew, wielkie spluwy i depresja, ale widząc skrajną agresję, której ofiarami padają zwierzęcy towarzysze zespołu Canonballa, zapala mi się czerwona lampka. Tym bardziej że temat ten można ukazać przystępnie, jednocześnie go nie lekceważąc – co pokazuje właśnie James Gunn w trzeciej części „Strażników Galaktyki”. Nie podoba mi się także seksualizowanie nastoletnich bohaterek – w szczególności Magik, która po transformacji w Darkchylde paraduje w bikini pozującym na zbroję.
Wątek, który w „New Mutants” budzi moje największe zainteresowanie (i niestety znajduje się na drugim planie – być może został rozwinięty w zeszytach między „Masakrą” i „Upadkiem”), to relacja uczniów z ich wychowawcą, zastępującym Xaviera Magneto. Oni wciąż mu nie ufają. On natomiast czuje, że ich zawodzi, ale mimo to stara się jak najlepiej wypełnić obietnicę daną swemu przyjacielowi. Chociaż Magnus często był wskazywany na następcę Xaviera, tak naprawdę bardzo rzadko widzieliśmy go w tej roli. Wyjątkiem stanowiła kultowa „Era Apocalypse’a”, która była jednak elseworldem.
Skoro już wspomnieliśmy o największym fanie teorii o przetrwaniu najsilniejszych, przejdźmy do X-Factor. Ponownie, dostajemy trochę dobrego i sporo anachronicznego. Plan Apocalypse’a jest nieczytelny i głupiutki, a podejście scenarzystki do brutalności znów budzi sprzeciw. Tym razem okrucieństwo nie jest ukazane wprost. Niemniej, gdy widzimy walące się budynki, wiemy, że ofiary są liczone w tysiącach. Równocześnie dostajemy jednak „punkt zwrotny”, który przetrwał najdłużej – przemianę Angela w Jeźdźca Apocalypse’a. Spora część z nas poznała go właśnie jako niebieskoskórego Archangela, który przez lata radził sobie z traumą transformacji.
„Upadek Mutantów” jest lekturą obowiązkową dla fanów X-Men oraz osób tęskniących za starymi, dobrymi czasami wydawnictwa TM-Semic. Także chcący nadrobić historie Mutantów powinni po niego sięgnąć. Pozostałym odradzam. To typowa, seryjnie pisana superbohaterszczyzna przełomu ostatnich dekad XX wieku. Jeśli nigdy nie byliście do niej przekonani, ten komiks na pewno nie zmieni Waszego zdania.
6/10
Recenzja: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz