> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 28 sierpnia 2020

Tenet (2020, Christopher Nolan) - recenzja

Na „Tenet” Christophera Nolana czekali wszyscy. To pierwsza duża premiera po kilkumiesięcznym okresie zamknięcia kin i kolejny film wielkiego wizjonera, którego poprzednie produkcje cieszyły się ogromnym uznaniem. Mimo to sala na czwartkowym seansie w jednym z krakowskich multipleksów świeciła pustkami, a mnie ciężko było się zaangażować w wydarzenia na ekranie. Do dziś pamiętam niesamowite emocje, które towarzyszyły premierowym seansom filmów „Gwiezdne Wojny. Przebudzenie Mocy” (2015) czy „Avengers. Koniec gry” (2019), gdzie sale pękały w szwach, a widowiska przeżywało się kolektywnie. Były momenty, gdy ludzie zaczynali klaskać lub krzyczeć z ekscytacji, które tylko wzmacniały poczucie brania udziału w czymś niezwykłym. „Tenet” oglądało się zupełnie inaczej - na pustej sali i w grobowej ciszy każdy przeżywał film samotnie. Jakbyśmy mieli do czynienia nie z odrodzeniem kina, a jego pogrzebem.

 



Christopher Nolan kolejny raz próbuje oszukać widza - w przeszłości udawało mu się to z lepszym („Memento”, „Prestiż”, „Incepcja”) lub gorszym skutkiem („Mroczny Rycerz powstaje”, „Interstellar”). Kolejny raz wprowadza do pozornie realistycznej fabuły elementy wykrzywiające rzeczywistość i oddaje się swoim kinofilskim fascynacjom. Od dawna mówi się o tym, że reżyser marzy o nakręceniu filmu o Bondzie i „Tenet” jest bardzo bondowski. Mamy tu przecież tajnego agenta, który próbuje powstrzymać szalonego bogacza, a żeby tego dokonać podróżuje po całym świecie, nosi najlepsze garnitury i wykonuje misje niemożliwe. Niestety nasz protagonista nie ma tej charyzmy co agent 007 (ale do tego jeszcze wrócimy), no i musi mierzyć się z zagrożeniem, które wpływa na postrzeganie czasu i przestrzeni (przeciwnicy Bonda jeszcze na coś takiego nie wpadli, choć nie można im odmówić pomysłowości).

 

Bardzo chciałbym dać się porwać Nolanowi, siedzieć na krawędzi fotela, nerwowo zaciskać dłonie na poręczach, wstrzymywać oddech, bojąc się o bohaterów. Niestety, przez większość seansu „Tenet” oglądałem z chłodną obojętnością. Nie zrozumcie mnie źle – to imponujące technicznie widowisko, któremu nie brakuje rozmachu i które potrafi zachwycić sposobem realizacji, stroną formalną (świetne zdjęcia, montaż dźwięku i wykorzystanie muzyki). Nie przeszkadzało mi nawet, że nie zrozumiałem wszystkich zawiłości fabuły i narracyjnych zawirowań. Jednocześnie bohaterowie bez charakteru (Robert Pattinson jako jedyny tworzy wyrazistą postać), drewniane dialogi pełne naukowo-filozoficznego bełkotu i dodany jakby na siłę wątek Elizabeth Debicki sprawiają, że ciężko było mi się w tę historię zaangażować, oglądałem ją z dystansu, jakby zza szyby. Niespecjalnie interesował mnie los bohaterów, dalszy rozwój fabuły, ani nawet to, czy uda im się uratować świat. Nie miałem tu komu kibicować, więc choć głowa została przyjemnie podgrzana przez nolanowe zabawy narracyjne i techniczną maestrię, tak serce nie zabiło szybciej.

 


Szanuję, że Nolan idzie w zaparte i  filmu na film rozwija swoją wizję kina. Bardzo się cieszę, że wkłada wysiłek, by większość scen akcji kręcić „na żywca”, ograniczać efekty komputerowe i wciąż przesuwać granicę niemożliwego. Podoba mi się, że każdy jego projekt opiera się na jakimś intrygującym koncepcie (tutaj zaburzenia czasu). Żałuję tylko, że właśnie w ten koncept wkłada 100% twórczej energii, na czym cierpi historia i bohaterowie. Bo właśnie te elementy to gwarancja emocji, a dla mnie kino to przede wszystkim emocje. Bez nich „Tenet” pozostaje imponującym wizualnie i intrygującym konceptualnie widowiskiem, ale pustym w środku, jakby pozbawionym duszy.

 

6/10

1 komentarz:

Tenet lektor pl pisze...

Ale, żeby od razu na potrzeby filmu rozbijać samolot?