Każda tworzona przez lata seria komiksowa ma momenty lepsze i gorsze. Zeszyty, przez które zapisała się na kartach historii, jak i takie, które zaraz po lekturze wypadają z głowy. "Sandman" Neila Gaimana odmienił, wraz z kilkoma innymi tytułami Vertigo, amerykański rynek komiksowy i na zawsze zapisał się w historii medium. Jednak i on ma słabsze momenty - moim zdaniem zawarte zostały one w tomie ósmym, który nosi tytuł "Koniec światów".
Ósmy tom serii "Sandman" to zbiór historii, które łączy miejsce akcji. Tytułowy "Koniec światów" to gospoda, w której spotkali się bohaterowie współcześni i pradawni, postaci realistyczne i magiczne. Każda z nich trafiła do gospody podczas ogromnej burzy, która ma zmienić rzeczywistość. Racząc się trunkami, w blasku trzaskającego w kominku ognia bohaterowie raczą się opowieściami. Jedni opowiadają o mieście, które śniło i o prezydencie Stanów Zjednoczonych, o którym wszyscy zapomnieli. Inni wolą historie o posłańcach magicznego świata lub wielkich morskich wyprawach.
Zwykło się mówić, że najlepsze fragmenty serii "Sandman" to te, w których nie pojawia się Morfeusz. Od każdej reguły są wyjątki i moim zdaniem takim wyjątkiem jest "Koniec światów". Większość zaprezentowanych w tomie opowieści łączy się mniej lub bardziej bezpośrednio z uniwersum Śnienia wykreowanym przez Gaimana. Widać w nich miłość do snucia historii, z której słynie brytyjski scenarzysta. Każda jest inna, każda operuje inną konwencją fabularną i oferuje inne emocje, każdą zilustrował inny artysta. Teoretycznie wszystko jest więc na swoim miejscu, a mimo to mam problem z "Końcem światów". Podoba mi się zamysł, trudno zarzucić coś wykonaniu, a jednocześnie przez ten tom brnąłem dość opornie. Nie chodzi o to, że za dużo tu literackiej maniery Gaimana - do tego "Sandman" już nas przyzwyczaił. Ot, historie wydały mi się przegadane i mimo kilku błyskotliwych pomysłów - po prostu mało porywające. Trudno było mi nawiązać więź z bohaterami, bo ramy opowieści w opowieści wepchnęły wszystko w nawias umowności, który ograniczył emocjonalne odczytanie prezentowanych historii.
Może przesadzam, a może formuła "Sandmana" na etapie tomu ósmego (dwa tomy przed końcem serii) po prostu zaczęła się wyczerpywać. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Gaiman miał kilka pomysłów na opowiadania, ale zamiast je rozwinąć i dopracować, postanowił wrzucić je do "Sandmana" i połączyć dość wątłą linią fabularną. Tom ten lepiej sprawdziłby się jako spin-off serii, a nie jej integralna część. To wciąż dobre fabularne miniatury, ale poniżej poziomu, do którego Brytyjczyk zdążył nas przyzwyczaić w siedmiu poprzednich historiach o Morfeuszu. Mam nadzieję, że dwa następne tomy, "Panie łaskawe" i "Przebudzenie", pozwolą wrócić serii na właściwe tory i okażą się godnym zwieńczeniem legendarnego cyklu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz