> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 21 lutego 2020

Oscary 2020 - podsumowanie

Kolega poprosił mnie o komentarz do tegorocznego rozdania Oscarów, który mógłby zacytować w artykule. Finalnie moja wypowiedź nie trafiła do jego tekstu, a że nie lubię marnować naklepanych znaków ze spacjami (nawyk z czasów, gdy pracowałem jako copywriter), to wrzucam Wam małe podsumowanie poniżej.



Tegoroczna gala rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej z pewnością przejdzie do historii. Przyznawane od 1929 roku statuetki po raz pierwszy w dziejach powędrowały w ręce koreańskich twórców w najważniejszych kategoriach – choć Korea Południowa zgłasza swych kandydatów do prestiżowej nagrody już od początku lat 60., to dopiero teraz możemy mówić o triumfie tamtejszej kinematografii w Hollywood.

„Parasite” Joon-ho Bonga zgarnął cztery statuetki – nie tylko za najlepszy film międzynarodowy, ale również za reżyserię, scenariusz oryginalny i w kategorii „Najlepszy film” (podobna sytuacja nigdy wcześniej nie miała miejsca). Sam reżyser odbierając statuetki, dziękował m.in. Martinowi Scorsese (którego filmy były dla niego inspiracją od czasów młodości) i Quentinowi Tarantino (który zachwalał twórczość Bonga, gdy była ona nieznana w USA).

Wygranej „Parasite” w kategorii „Najlepszy film” chyba nikt się nie spodziewał, a uhonorowanie filmu Bonga tyloma statuetkami pozwala na myślenie życzeniowe – być może Akademicy zmienią podejście do przyznawania Oscarów. Wielokrotnie w historii nagradzane były bezpieczne tytuły, „oscarowe średniaki”, filmy wręcz przeciętne, robione od sztancy wedle sprawdzającego się schematu (produkcje mówiące o wielkich wydarzeniach w historii USA lub opowiadające o znamienitych osobistościach zawsze miały największe szanse na uznanie).

Poziom w tym roku był bardzo wyrównany, trudno było jednoznacznie wskazać pretendentów do poszczególnych statuetek, bo większość filmów była przynajmniej dobra. Wyjątkiem były kategorie „Najlepszy aktor” - w wygraną Joaquina Phoenixa nikt chyba nie wątpił, choć osobiście kibicowałem Adamowi Driverowi – oraz „Najlepszy film międzynarodowy”, gdzie o wyróżnienie walczyło „Boże ciało” Jana Komasy. Niestety, polski kandydat trafił na ciężki rok i miał bardzo poważną konkurencję – wygrana „Parasite” była niemal pewna, a po piętach koreańskiemu twórcy deptał Hiszpan Pedro Almodovar z semi-autobiograficzną produkcją „Ból i blask”. Polska ekipa wróciła do domu bez statuetki, ale może za to pochwalić się najlepszym zdjęciem z czerwonego dywanu, które obiega właśnie polski internet równie chętnie co fota, na której Martin Scorsese przysnął w trakcie gali podczas występu Eminema.

Niestety, największym rozczarowaniem tegorocznej gali pozostaje wygrana „Toy Story 4” w kategorii „Najlepszy pełnometrażowy film animowany”. To oczywiście bardzo dobra animacja, wręcz zaskakująco udana zważywszy na fakt, że to już czwarta część kultowej serii, ale znów trudno oprzeć się wrażeniu, że Akademicy postawili na „bezpieczny wybór”. W tym roku wyjątkowo żal przegranych: baśniowego „Klausa” i udanego „Zgubiłam swoje ciało” – dwóch filmów czy to oryginalniejszych w treści, czy zrealizowanych w ciekawszej technice niż taśmowo powstające produkcje Pixara (którym oczywiście nie można zarzucić niedbałości czy płytkości, bo od lat wyznaczają standardy w świecie animacji). Jednocześnie trudno nie wywrócić oczami, gdy na 19 przyznanych dotychczas statuetek w kategorii „Najlepszy pełnometrażowy film animowany” aż 13 powędrowało do Pixara/Disneya, mimo że konkurencja często ma bardzo dużo do zaoferowania (jak w tym roku).

Zdeklasowanie rywali przez „Parasite” w tegorocznym wyścigu oscarowym prawdopodobnie będzie jeszcze długo analizowane przez kinomanów każdego szczebla. Osobiście jestem pozytywnie zaskoczony – pierwszy raz od dawna nie wygrał żaden oczywisty tytuł, a produkcja, której nikt nie wróżył sukcesu, a która na to w pełni zasługiwała (prawdopodobnie miało na to wpływ poszerzenie zamkniętego grona Akademików o nowe twarze). Żal oczywiście osobistych faworytów („Pewnego razu… w Hollywood”, „Boże ciało”, wspomniany „Klaus” czy brak nagrody dla Scarlett Johansson jako najlepszej aktorki za „Historię małżeńską”), ale wyjątkowo szanuję tegoroczne decyzje Akademii. Oby zapowiadały one pozytywną zmianę; oby wygrana „Parasite” sprawiła, że odważniejsze formalnie i treściowo filmy również będą miały szansę na Oscara, a Akademicy będą częściej wychodzić ze swojej strefy komfortu.

*
Na zdjęciu Brad Pitt czekający na wygrawerowanie jego nazwiska na pierwszym w aktorskiej karierze Oscarze. Należało mu się jak psu buda.

Brak komentarzy: