Siódmy tom „Avengers” Jasona Aarona – najgrubszy z dotychczasowych – wprowadza na planszę nowego gracza. W czasie, gdy wrogowie Najpotężniejszych Bohaterów Ziemi – wampiry, Namor, Zimowa Straż i Squadron Supreme – pod wpływem Mephisto decydują się na współpracę, kierowany przez Khonshu Moon Knight stwierdza, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Żeby uratować świat, trzeba w pierwszej kolejności okraść jego obrońców z supermocy, resztę zniewolić, a pozostające bez ochrony państwa podbić. Superbohaterska logika bywa zaskakująca.
Historia jest głupiutka, żeby nie powiedzieć „komiksowa”. Logika świata podporządkowuje się całkowicie woli scenarzysty. Zaskakujące, z jaką łatwością Moon Knight pokonuje Doktora Strange’a, Iron Fista i Thora. Zadziwiająca jest też bierność innych herosów na atak sił Khonshu. Aaron wydaje się tworzyć historie, które mogłyby narodzić się w głowie kilkuletniego chłopca, naparzającego figurkami o siebie. Plan jest taki, że jak te zabawki zawalczą z tymi, to potem pobiją się z tamtymi, potem jeszcze z innymi, a na koniec naparzanka na zasadzie „wszyscy wszystkich naraz”.
Niemniej w interpretacji Aarona ma swój urok. Z obcowania z tym tasiemcem, obudowanym nagłymi powrotami, nieprawdopodobnymi zwrotami akcji i kolejnymi zagrożeniami kosmicznej skali, płynie sporo frajdy. Szkoda tylko, że Aaron zdaje się czasem bawić lepiej od czytelników.
6/10
Autor recenzji: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz