"Lucky Luke: Eliksir doktora Doxeya" to przedostatni tom serii zrealizowany samodzielnie przez Morrisa. Już niedługo do rysownika dołączy legendarny Rene Gościnny i wniesie do przygód samotnego kowboja nową jakość. Ale nie wyprzedzamy faktów. Jak wypada kolejny tom Morrisa?
Tym razem kowboj szybszy niż jego własny cień podąża tropem tytułowego doktora Doxeya, który zarabia na życie, jeżdżąc po miasteczkach i wciskając naiwnym mieszkańcom magiczne mikstury. Tak naprawdę jego eliksiry nie mają żadnych właściwości, to często deszczówka doprawiona tajemnymi składnikami dla zmiany smaku i koloru. Precedens trwa w najlepsze, biznes kwitnie, a ludzie pozbawieni sprawdzonej opieki medycznej chętnie dają się nabrać.
W "Eliksirze doktora Doxeya" mamy starcie dwóch silnych charakterów. Choć przeciwnik Lucky Luke'a jest śliskim draniem, wykorzystującym ból i rozpacz innych do wzbogacenia się, to jest też inteligentnym i przebiegłym złoczyńcą. Dlatego pojmanie go nie będzie łatwe i sprawi dzielnemu szeryfowi sporo kłopotów. Te oczywiście zaprezentowane zostaną w formie lepszych i gorszych gagów sytuacyjnych, srogo okraszonych slapstickiem.
Dostajemy więc z grubsza to, do czego seria nas przyzwyczaiła, jednak całość jest mniej płynna i rozwija się mniej naturalnie niż w przypadku odcinków ze scenariuszem Gościnnego. Morris ma kilka niezłych pomysłów, ale ma też problemy z tempem i stworzeniem dłuższej angażującej fabuły (dlatego też historia podzielona jest w albumie na dwie części). Czasem razi naiwność bohaterów, a niektóre żarty wydają się wymęczone. Od strony graficznej nie jest to jeszcze Lucky Luke, jakiego znamy - styl jest bardziej toporny, brakuje mu lekkości i wyraźniejszego cartoonowego zacięcia, bogatszego drugiego planu, a sam Luke jest tu dość pucułowatym młodzieńcem.
Mimo że daleko temu albumowi do najlepszych opowieści o Lucky Luke'a, to komiks przeczytałem bez zgrzytania zębami. To ciekawostka o historycznym znaczeniu, bo pozwala sobie uzmysłowić, jak ewoluowała ta popularna seria, jakie były jej początki i jak mógłby wyglądać, gdyby tematem nigdy nie zajął się Gościnny.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz