> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 17 sierpnia 2023

Empireum. X-Men - recenzja

Z crossoverami jest tak, że często tie-iny okazują się ciekawsze od głównej serii eventu. „X-Men: Empireum” zdradza, czym byli zajęci mutanci Marvela podczas wojny między siłami Ziemi, Kree, Skruallami i roślinami z kosmosu.



Scenarzyści miniserii – Jonathan Hickman i Gerry Duggan – sięgają do dwóch najbardziej traumatycznych wydarzeń, jakie dotknęły posiadaczy genu X na początku XXI wieku: zniszczenie wyspy Genosha oraz pozbawienie 99% dzieci atomu ich mocy przez Scarlet Witch. Chcąca odpokutować za swoje czyny Wanda próbuje wskrzesić 16 milionów zabitych w ataku Sentineli. Jej działania pokrywają się w czasie z inwazją roślinek z kosmosu, co ostatecznie sprowadza się do walki obcych z drzewo-zombi. W sam środek tej kabały trafia zespół dowodzony przez Angela.

„Empireum: X-Men” ma ten sam problem, co główna seria – nie do końca wiadomo, kto jest jej głównym bohaterem. Wstęp wskazuje, że Scarlet Witch, ale ta znika po pierwszym zeszycie. Zatem dowodzący grupą Angel? Chociaż to jego rozterki poznajemy na początku właściwej historii, on także szybko schodzi na drugi plan. Przez kolejne strony przewijają się różne postaci, a scenarzyści nikomu nie poświęcają wystarczającej ilości czasu. Akcja jedzie na pełnych obrotach, ale o rozwoju postaci zapomnijcie.

Wyjątkiem i posiadaczem najlepszego wątku w całym komiksie jest bezimienny nastoletni mutant, który zginął na Genoshy. Nie zdradzę, jak kończy się jego historia. Przyznam jednak, że w pewnym momencie czytelnikowi robi się cieplej w sercu. Gdyby tylko równie dobrze były poprowadzone historie bardziej rozpoznawalnych postaci.

Pozostałą część zajmuje… Walka to złe słowo, chyba bardziej pasuje określenie „rozpierducha”. Niemniej jest to bardzo przyjemna rozpierducha. Postaci zostały dobrane tak, by ich moce okazały się użyteczne czasie akcji i chociaż nikt nie zalicza udanego character arcu, to ma swoja pięć minut. Wyjątek stanowi wiecznie zaniedbywana Monet. Bardzo chciałbym, żeby mniej znani mutanci - szczególnie ci z dawnego „Generation X” – dostali nieco więcej „czasu ekranowego” względem tych rozpoznawalnych. Skoro już wszyscy są na jednej wyspie, to wykorzystajmy to jakoś.

„Empireum: X-Men” to tie-in zbędny z punktu widzenia głównej serii. Nie pogłębia jej w ogóle. Za to jest sympatyczną nawalanką. To szybka lektura, w sam raz na przejazd autobusem do pracy. Porządnie narysowana, mająca swój rytm. To nie jest komiksowy „Mad Max: Na drodze gniewu”, ale dobry akcyjniak z VHS-u z początku lat dziewięćdziesiątych. Sensu za bardzo nie ma, ale za to szczerze bawi.

6/10

Brak komentarzy: