Lata po swej premierze "Śmierć Jean DeWolff" wciąż uchodzi za jedną z najpoważniejszych i najlepszych historii ze świata Spider-Mana. Pajęczy bohater poszukuje w niej zabójcy tytułowej pani kapitan, jednej ze swoich nielicznych sprzymierzeńców w policji. Konfrontacja z jej zabójcą sprawi, że bohater będzie bardzo blisko przekroczenia linii oddzielającej herosa od mściciela.
Dzięki wydawnictwu Mucha
Comics polscy czytelnicy mogą w końcu poznać kultową historię. Co zaraz zwraca
uwagę, to przyziemność fabuły. Chociaż na stronach komiksu obserwujemy team-up
Spider-Mana z Daredevilem, a w pewnej chwili pojawia się nawet Electro,
"Śmierć Jean DeWolff" jest zadziwiająco niesuperbohaterska. Zamiast
obdarzonych niezwykłymi mocami złoczyńców dostajemy członków gangów oraz
psychopatę w zielonej kominiarce. Starcia nie są efektowne i zapierające dech w
piersiach — wypadają brutalnie i odpychająco.
Zamysłem scenarzysty
Petera Davida było postawienie Spider-Mana w sytuacji, w której postawi on na
szali swoje zasady moralne. Stąd okrutna śmierć DeWolff, po której następują
kolejne, równie bestialskie i bezsensowne. Stojący za nimi Sin-Eater, fanatyk
ze strzelbą, odpycha swoimi czynami oraz pseudoreligijnym bełkotem, którym
motywuje popełniane przez siebie morderstwa. Nie dziwi więc, że Spider-Man chce
nie tylko schwytać przestępcę, ale też pomścić zamordowaną przyjaciółkę.
Dobrym pomysłem jest
przeciwstawienie emocjonalności Parkera stoickim pragmatyzmem Daredevila,
któremu Sin-Eater również odebrał bliską osobę. Wspólne poszukiwania zbliżą obu
herosów, a historia okaże się ważną cegiełką w ich relacji. Szkoda tylko, że w
tym trójkącie psychopaty i tropiących go herosów zabrakło miejsca dla tytułowej
kapitan.
Czytelnicy nie dowiedzą
się za dużo o DeWolff z tego komiksu. Nie jest to postać tak znana, jak Gwen
Stacy, która mogła "żyć" długie lata po swoim zniknięciu. Kapitan
policji zniknęła ze świadomości masowej zaraz po swojej śmierci. Z komiksu nie
dowiemy się, że jej relacja z Pająkiem była dosyć cierpka, a mimo to w pewnym
momencie zmieniła się w szczerą przyjaźń. Na moment pojawia się sugestia, że
DeWolff podkochiwała się w bohaterze — rzucona chyba tylko po to, by podkręcić
dramatyzm opowieści. Prawda jest jednak taka, że tytułowa bohaterka komiksu
jest kolejną "dziewczyną z lodówki" — zabitą po to, by dwójka herosów
mogła przejść jakąś drogę. Niestety, punkt wyjścia fabuły nie zestarzał się
najlepiej.
Natomiast sam komiks
czyta się świetnie, mimo niemal czterdziestu lat od czasu jego pierwszej
publikacji. Dynamiczna relacja Spider-Mana i Daredevila wypada bardzo dobrze.
Natomiast ich śledztwo... Cóż, tożsamość złoczyńcy nie jest najtrudniejszą
zagadką na świecie, a wszelkie zmyłki są łatwe do przewidzenia. Na szczęście
wszystko jest brawurowo opowiedziane i zilustrowane przez Richa Bucklera,
którego styl nadaje historii dodatkowej szorstkości. To nie są wesołe przygody
Spider-Mana, do których przyzwyczaił nas ostatnio Nick Spencer. To pulpowa opowieść
o moralności i ciężarze bycia tym sprawiedliwym w mieście bezprawia.
Po lekturze czuć jednak,
że nie wszystkie wątki zostały odpowiednio rozwinięte. W tomie zawarto więc
kontynuację "Śmierci Jean DeWolff" — "Powrót Sin-Eatera".
Narysował ją Sal Buscema i już z tego powodu warto pochylić się nad tymi trzema
zeszytami. David stara się w nich ponownie postawić trudne pytania bez łatwych
odpowiedzi. Tym razem efekt nie jest jednak aż tak dobry. Pogłębienie postaci
psychopaty nie satysfakcjonuje, podobnie jak "blokada", która dopada
Spider-Mana. Efekt psuje także melodramatyczny finał.
Nie zmienia to jednak
faktu, że dla fanów Spider-Mana "Śmierć..." jest lekturą obowiązkową.
To nie jest ten Pająk, którego znamy — historia jest mroczniejsza, pozbawiona
fajerwerków, wyjątkowo brutalna. Nie polecałbym jej młodszym fanom przygód
Petera Parkera. Pozostali na pewno ją docenią, mimo kilku zabiegów, które
zestarzały się tak sobie.
7/10
Komiks "Spider-Man:
Śmierć Jean DeWolff" ukazała się nakładem wydawnictwa Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz