W sierpniu wydawnictwo Egmont wypuściło na rynek dwa tomy serii o Mutantach Marvela. Mowa o szóstym tomie “Ultimate X-Men” ze scenariuszem Briana K. Vaughana oraz drugim tomie świeżej serii “Świt X” pisanej przez Jonathana Hickmana. Oba komiksy dzieli 13 lat - zbiorcze wydanie komiksu Vaughana ukazało się w 2006 roku, zaś album Hickamana trafił na półki w 2019 roku. Czytając oba wydania jedno po drugim można zobaczyć jak na przestrzeni lat zmieniało się podejście scenarzystów do tworzenia komiksów o Mutantach Marvela czy - szerzej - głównonurtowego komiksu superbohaterskiego.
W szóstym tomie “Ultimate X-Men” Vaughan proponuje cztery historie różnej długości. Od jednozeszytowych przygód Xaviera, który musi zapobiec napadowi na bank, i Rouge i Gambita, którym na drodze (do szczęścia) staje Juggernaut; przez wspólne przygody Logana i Sotrm; po najdłuższą w zbiorze historię o Magneto. Opowieści są zwarte i skupione na bohaterach. Mimo wielu postaci (w pewnym momencie na scenie ścierają się członkowie X-Men, Hellfire Club i Ultimates) Vaughan nie traci z oczu celu. Nie ma tu zbędnych udziwnień, scenarzysta rozumie postaci i potrafi im nadać wiarygodne motywacje. Nadmiar patosu potrafi rozładować żartem, a finalnie i tak sprawia, że z niecierpliwością czeka się na kolejny tom serii (pisany już przez Roberta Kirkmana).
Z kolei “Świt X” zdaje się być zaprzeczeniem wszystkiego, za co chwalę “Ultimate X-Men”. Hickman wprowadza multum wątków i postaci, zaś cały drugi tom zbiorczy składa się w dużej mierze z zeszytów o zwiększonej objętości poświęconych konkretnym bohaterom (Nightcrawler, Magneto, Fantomex, Storm). Nie ma więc mowy o konsekwentnie rozwijanej fabule - opisywany tom to raczej chaotyczny zbiór wydarzeń z tego samego świata, które jednak nie łączą się ze sobą na poziomie fabularnym. Liczyłem, że pod koniec poszczególne wątki znajdą wspólny mianownik, ale tak się nie stało. Ot, w pewnym momencie komiks się skończył. Dlaczego teraz, a nie trzy zeszyty i dwie przygody bohaterów wcześniej? Nie potrafię powiedzieć. Nadmiar atrakcji (wycieczka w kosmos, wizyta w nawiedzonym domu, inwazja Grooto-podobnych kosmitów, a to tylko niektóre z wprowadzonych w albumie wątków) sprawia, że całość jest chaotyczna. W odbiorcze nie pomaga też epizodyczna struktura całości.
Może jestem starym dziadem, ale wydając opinię na bazie tych dwóch lektur, trudno mi napisać coś innego niż “kiedyś to było”. Album Vaughana, mimo że skromniejszy fabularnie, jest zdecydowanie lepszy. Mamy stawkę, postaci i dramaturgię - czyta się to łatwo i z zainteresowaniem. Komiks Hickmana, mimo że wyładowany atrakcjami po brzegi i wykorzystujący multum znanych postaci, to ma problem z utrzymaniem zainteresowania czytelnika. Zdecydowanie jestem po stronie konsekwentnie opowiadanych historii, które nawet w ramach wielotomowej serii mogą stać na własnych nogach i być zrozumiałe. Mogę to powiedzieć o “Ultimate X-Men”, natomiast w przypadku “Świtu X” takie stwierdzenie byłoby niestety sporym nadużyciem.
Ultimate X-Men, tom 6 - 7/10
X-Men. Świt X, tom 2 - 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz