Z komiksowymi tasiemcami jest tak, że łatwo wpaść w rutynę. Historia nagle zaczyna się ciągnąć w nieskończoność, celu nie widać, ale kolejne przeszkody na drodze bohatera szybko zmieniają się w zabawę z serii "kto bardziej przeskoczy rekina". Bogu dzięki za Donny'ego Catesa.
Scenarzysta ma tę ogromną zaletę, że planuje swoje historie na określony run, a ich przebieg stara się urozmaicić jak największą ilością atrakcji. Nie są to jednak pomysły od czapy, od których otwarta dłoń szybko zmierza do czoła. Cates to dzieciak zaczytujący się z pasją w komiksach, który postawił sobie za cel napisanie własnej historii i wywołanie w czytelniku efektu "wow" - "baw się tak, jak ja kiedyś". Często mu się to udaje.
Jego "Venom" jest zanurzony w historii Eddie'ego Brocka. W czwartym tomie trafimy na wyspę, na której swego czasu Spider-Man sfingował swoją śmierć (okładka z gołą czaszką ze skrawkami pajęczej maski to jeden z koszmarów mojego dzieciństwa), a także w pewny sposób (którego szczegółów nie zdradzę) powrócimy do jednej z największych traum antybohatera — jego małżeństwa z Anne Waying. Cates wie, co wygrzebać z tysięcy zeszytów, by pasowało do jego układanki.
Swoją historię dopieszcza współczesnymi wtrętami — w czwartym tomie powraca nikczemny Stwórca, czyli zła wersja Reeda Richardsa z uniwersum Ultimate. Uwielbiam, jak Cates pisze tego złoczyńcę i mam nadzieję, że zobaczymy go jeszcze więcej. Szkoda, że nieco gorzej przedstawia innych bohaterów — szczególnie Kapitan Marvel i She-Hulk w jego wykonaniu wypadają... niepokojąco najntisowo.
Sercem historii jest jednak wciąż ewoluująca relacja Venoma z jego synem, Dylanem. Po czterech tomach czuć, że scenarzysta miał na nich konkretny pomysł, który konsekwentnie realizuje, a próby ochrony młodego przed niebezpieczeństwami autentycznie chwytają za serce. Szkoda tylko, że historia jest rozwodniona przez niepotrzebne tie-iny. Szczególnie ten skupiony na przygodach Dylana i Normie'ego Osborne'a zaburza rytm czytania. Podobnie z krótką historią stylizowaną na lata dziewięćdziesiąte. Ja wiem, że wtedy tak te opowieści wyglądały, ale w tym jednym momencie nostalgia weszła za mocno.
Na szczęście zalety górują nad niepotrzebnymi zapychaczami. Cates umiejętnie manewruje starym i nowym oraz licznymi wątkami z historii Venoma. Dzięki temu grube tomiszcze pęka właściwie za jednym posiedzeniem. A to tylko cisza przed burzą — niedługo przecież wielki, finał, którego nie mogę się doczekać.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz