> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 12 maja 2022

X-Men. Punkty zwrotne. Wojna o mesjasza - recenzja

Rozpoczęcie serii „Punkty zwrotne”, mającej przybliżyć najważniejsze wydarzenia w długiej historii X-Men, od „Kompleksu mesjasza” było bardzo dobrym pomysłem. To event łączący opowieści, które znają niemal wszyscy (przede wszystkim „House of M”), z szerzej nieznanym etapem, który śledzili jedynie najwięksi fani mutantów (przeprowadzka do San Francisco). Niestety, ruch ten miał jedną wadę. Skoro powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B. Po „Kompleksie” musiała przyjść „Wojna o mesjasza”.



Historia kontynuuje wątki z poprzedniego crossovera. Cable i malutka Hope przez lata podróżowali w czasie, uciekając przed chcącym zabić dziewczynkę Bishopem. W końcu trafiają do postapokaliptycznego świata końcówki XXX wieku. W zniszczonym Nowym Jorku dawny X-Man okazuje się najmniejszym z ich problemów. Dziewczynki poszukuje także wysłany przez Cyclopsa zespół X-Force pod wodzą Wolverine’a.

Paradoksalnie wątek walki Hope schodzi w „Wojnie” na dalszy plan. Na pierwszym króluje relacja Cable’a z jego złym i dawno niewidzianym klonem Stryfe’em (znający przygody X-Men od TM-Semic zapewne pamiętają go z „Pieśni egzekutora”). Losy wszystkich bohaterów przybliża obszerna encyklopedia, znajdująca się pod koniec tomu. Rozjaśnia ona niektóre wątki, ale niestety, nie sprawia, że historia nagle staje się dobra.

Czuć, że „Wojna” jest wyrywkiem z większego runu. Relacja Cable’a i Hope została zbudowana poza naszymi oczami, więc teraz musimy brać ją na słowo. Z kolei X-Force zostali wyrwani z jednej ze swoich misji. Co chwilę krzyczą o potrzebie ratowania swoich towarzyszy albo niebezpieczeństwie ze strony Leper Queen, ale rozwiązania tych wątków nie uraczymy.

„Wojna” jest także wydarzeniem o znacznie mniejszej skali od „Kompleksu”. We wcześniejszej historii kolejne zespoły skakały od akcji do akcji, a liczni antagoniści prześcigali siew próbach odnalezienia Hope. Druga część trylogii nie jest więc tak dynamiczna. Szkoda, że nie proponuje nic w zamian. Pogłębienie relacji wśród postaci lub przybliżenie nam tych, których znamy nieco gorzej (Elixir, Vanisher)? Nic z tych rzeczy. Najsmutniejszy jest fakt, że najbardziej dopracowaną postacią wydaje się tutaj alternatywna wersja Deadpoola, który przez tysiąc lat siedział samotnie zamknięty w sejfie, co nie wpłynęło to najlepiej na jego pokiereszowaną psychikę. Niestety, spora część ograniczonej obsady nie ma za dużo do roboty. Narrację wypełniają natomiast wewnętrzne monologi Bishopa, Cable’a, Stryfe’a i Wolverine’a, tłumaczących czytelnikom, dlaczego Hope trzeba zabić/ocalić/wykorzystać do swoich celów.

„Wojna” okazuje się więc eventem przegadanym, a co najgorsze – pozbawionym jakiegokolwiek wpływu, nawet pozornego, na swoich bohaterów. To zapychacz większej historii, w dodatku niezbyt zajmujący. Duży plus za obszerną encyklopedię pod koniec tomu. Cieszy mnie także, że od teraz będzie tylko lepiej. Jako kolejne „Punkty zwrotne” zapowiedziano kończące trylogię mesjasza „Powtórne przyjście”, a później klasyczną „Masakrę mutantów”.

5/10

Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: