Czerwcowy
upał, po szaroburym maju, chyba rzucił się niektórym na
mózg i odebrał umiejętność racjonalnej oceny tekstów
kultury. Jak inaczej wytłumaczyć zalewające internet pochwalne
peany na cześć Wonder Woman,
najnowszego filmu Patty Jenkins? O ile mogę się zgodzić, że to
jak na razie najlepszy element DC Extended Universe, tak pragnę
wszystkim przypomnieć, że ani Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, ani Suicide
Squad to żadna konkurencja.
Wonder Woman to
poprawne widowisko – tylko tyle i aż tyle.
Konstrukcyjnie
film o Dianie Prince (Gal Gadot) to klasyczne origin story
– od zera do bohatera (w tym przypadku bohaterki). Księżniczkę
Amazonek poznajemy w iście idyllicznej scenerii, na odciętej od
świata wyspie zamieszkanej przez same kobiety. Sielankę zakłóca
pojawienie się na niej pułkownika Steve'a Trevora (Chris Pine) –
szpiega będącego w posiadaniu dokumentów mogących odwrócić
losy Wielkiej Wojny. Diana postanawia wyruszyć z mężczyzną w
podróż do świata ludzi i pokonać Aresa, a tym
samym powstrzymać zagrożenie.
Na
plus wizji Patty Jenkins przemawia na pewno osadzenie akcji w
burzliwym okresie I wojny światowej. W przeciwieństwie do takiego
Kapitana Ameryki: Pierwszego starcia
(2011, reż. Joe Johnston), gdzie nazistów zastąpiono
agentami Hydry wyposażonych w świecącą broń, w Wonder
Woman da się odczuć
okrucieństwo zakrojonego na ogromną skalę konfliktu zbrojnego. Przez kategorię wiekową brutalne sceny
rozgrywają się oczywiście poza kadrem, ale reżyserka
niejednokrotnie zwróci obiektyw kamery na uchodźców
wysiedlonych ze swych domów, sieroty czy kaleki pozbawione
środków do życia.
Poważniejsze
w wymowie sekwencje są łagodzone przez awanturniczy charakter całości.
Sceny pokazujące pierwsze reakcje Wonder Woman na świat ludzi czy
te, koncentrujące się na zbieraniu drużyny do misji niemożliwej,
charakteryzują się lekkim, przygodowym tonem i ogląda się je z
prawdziwą przyjemnością. Zderzenie dziecięcej naiwności Diany z
zdroworozsądkowym podejściem Steve'a owocuje niejednokrotnie
scenami pełnymi humoru i sprawnie napisanymi dialogami.
Łobuzersko-chłopięcy urok Chrisa Pine'a czyni jego postać
wiarygodną, a partnerującej mu Gadot, choć nie wypada równie
przekonująco, trzeba oddać jedno – w strojach „z epoki”
prezentuje się fenomenalnie. Razem tworzą zgrany duet, który trudno nie polubić.
Niestety
równie spektakularne nie są sceny akcji. To najgorszy element
filmu (nie licząc pierwszej potyczki, tej rozgrywającej się na
wyspie Amazonek, która wyróżniała się ciekawą choreografią i niezłym wykonaniem). Ilekroć Wonder Woman ruszała
w bój czekałem tylko, by akcja dobiegła końca. Nadmiar
slow-motion, brak
pomysłu i – przede wszystkim – okropne efekty
specjalne to główne grzechy sekwencji, które w zamierzeniu miały świadczyć o atrakcyjności filmu. Czarę goryczy
przepełnia absurdalny finał – nie wiadomo co się dzieje, ani
Diana, ani Ares nie mają chyba zbytnio pojęcia jak pokonać
przeciwnika, więc okładają się bez umiaru, bez ładu i składu.
Widz ogląda ten spektakl efektów specjalnej troski z uczuciem
rosnącego zażenowania. W finale widowisko Patty Jenkins całkowicie
gubi swój charakter i zatraca się w ubogim z realizacyjnego
punktu widzenia CGI.
Nie
dajcie się zwieść, Wonder Woman
to żadna rewolucja. Jasne, to prawdopodobnie najlepszy film
powstającego w bólach DC Extended Universe i poprawnie
opowiedziana geneza superbohaterki, ale trudno nie odnieść
wrażenia, że jest to film o kilka lat spóźniony. Prostota
historii może być atutem (zwłaszcza mając w pamięci
przeładowanie wątkami w BvS),
momentami porywa przygodowy klimat, a Chris Pine ze swą charyzmą
pozwala wybaczyć mniejsze i większe niedociągnięcia - z absolutnie
bezpłciowymi przeciwnikami głównej bohaterki na czele. To z
pewnością krok w dobrą stronę, jednak księżniczka Amazonek
zasługuje na lepszy film.
6/10
3 komentarze:
W końcu ktoś napisał o tych okropnych scenach walki i tragicznej potyczce z Aresem! Mimo całej mojej miłości do tego filmu (Wonder Woman to moja ukochana bohaterka komiksowa), to jednak film mógł być o wiele lepszy.
Może w sequelu pójdą po rozum do głowy :)
Dla mnie ten film był sredni,ale chociaż Gal Gadot mi się podobała ;-)
Prześlij komentarz