> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 25 marca 2011

Opowieść o dwóch kaczorach (gościnnie: Maciek Kur)

~Opowieść o dwóch Kaczorach~

czyli Maciek Kur o Daffym, Elmerze, Bugsie i Porkim.

***

Czasem nie trzeba wiele, by zmienić czyjeś życie o 180 stopni. Jak się okazuje, również bohaterowie kreskówek czasem tego doświadczają...

Ale po kolei! Nigdy nie lubiłem „Loony Tunes” tak bardzo, jak cenię kreskówki Disneya, jednak jest tam trochę pozycji które szczerze ubóstwiam. „Porky in Wackyland” ma wspaniały surrealny klimat. Część, w której Daffy jest szkarłatnym Pumperniklem definitywnie była moją ulubioną gdy byłem mały.... No i jest słynna trylogia Chucka Jonesa. Każda z odsłon krąży wokół tego samego schematu: jest sezon na kaczory, Daffy chcąc ratować skórę próbuje nabrać myśliwego Elmera, że to sezon na króliki, ale Bugs obraca to przeciw niemu.


Wszyscy to znają:
Bugs : To sezon na kaczory!
Daffy : Sezon na króliki!
Bugs : Na kaczory!
Daffy : Na króliki!
I tak w kółko, Bugs jest spokojny, Daffy coraz bardziej sfrustrowany. W końcu Bugs mówi: „Na króliki”, na co Daffy drze się do Elmera: „A JA CI MÓWIĘ, ŻE NA KACZORY! STRZELAJ!” i zostaje postrzelony w twarz... Ha-ha! Klasyk!


Choć zagranie genialne, jakoś nigdy nie lubiłem Bugsa. Zresztą zawsze uważałem, że aby się z nim utożsamiać, trzeba mieć poważnie zawyżone Ego. Zawsze panujący sytuacją, na luzie i sprytniejszy od reszty świata… On jest za dobry, aby być prawdziwy. Zresztą wiele sytuacji w tych kreskówkach ma tak absurdalny przebieg, że co tu wiele mówić, wygrywa bardziej dzięki szczęściu (czyt. scenarzyście), no i jakby nie patrzeć... Jest palantem. Gdybyśmy musieli z takim cwaniakiem obcować na co dzień znienawidziliśmy go bardzo szybko.
Daffy oczywiście na swój sposób nie jest lepszy, ale przynajmniej on się ze swoim draństwem nie ukrywa. On reprezentuje bardzo ludzkie cechy – chciwość, zazdrość, agresję... no i ma zawsze pecha, więc jak coś mu się udaje to dochodzi do tego przez wiele ciężkich prób i z ogromnym wysiłkiem. Podoba nam się czy nie, utożsamiamy się z nim i podświadomie chcemy by wygrał z Bugsem.

Aż chce się popatrzeć na jakąś inną kreskówkę... O! Zerknijmy na tą : „Boobs in the woods”. Tak! Stary dobry Daffy taki jak zawsze: śpiewa piosenki o tym jaki z niego świrus, płata Porkiemu kawały... CO? CO? CO? Chwila! Stop! Czy to ten sam Daffy?! Gdzie agresja? Gdzie chciwość? Gdzie pechowa natura? Luknijmy na inną - „Yankee Doodle Daffy” – znów to samo! Daffy wariat-wesołek! To on podstawia wszystkim nogę, to on rządzi sytuacją, to on uprzykrza innym życie swoją pokręconą naturą! Jest sprytny, tryska energią i pomysłowością.


Czuję się jakbym oglądał kompletnie inną postać! Kompletnie inna osobowość, o kompletnie innym usposobieniu i podejściu do życia! Po prostu ma ten sam wygląd, głos i imię (BTW – „Daffy” oznacza świrniętego)… Więc co się stało? Cóż wiadomo, te kreskówki są wcześniejsze, starsze, a postacie zawsze ewoluowały. Miki miał całkiem psotną naturę nim stał się harcerzykiem którego znamy dzisiaj. Lepszy przykład to Ned Flanders z „Simpsonów” – zaczął jako bardzo porządnicki i sympatyczny sąsiad tytułowych bohaterów, a w kilka sezonów ewoluował w fanatyka religijnego.

Aż ciekawe jak długo przebiegła ewolucja Daffego z beztroskiego, zbzikowanego wesołka w zachłannego, sfrustrowanego wszystkim złośliwca... CO TAKIEGO? Między „Boobs in the Woods” a „Rabbit Fire” (ta o opolowaniu) minął niecały rok i garstka kreskówek? Skąd taki gwałtowny przeskok w osobowości?

Co ciekawe „Rabbit Fire” to pierwszy film w którym Daffy występuje w duecie z Bugsem. Wyobraźmy sobie na moment, że nie znamy jakiejkolwiek kreskówki z tymi dwoma naraz, ale wiemy jacy Bugs i Daffy byli wcześniej i dowiadujemy się, że będzie film w którym wystąpią wspólnie! Toż to zapowiadał się pojedynek tytanów! I kaczora, i królika charakteryzuje zdolność do manipulowania sytuacją i umiejętność stawiania na swoim. Obaj ociekają sprytem i zdolnością do robienia z innych głupków.

Ba! Daffy z wcześniejszych kreskówek notorycznie sypie z rękawa sztuczkami i zagraniami. Jest szalony, ale sprytny. Patrząc na niego widzimy kogoś pewnego siebie, kto nie tylko z łatwością oszukałby Bugsa podobnym numerem, a nie dałby się na takowy nabrać. Tu jednak scenarzyści wzięli stronę Bugsa i na potrzebę filmu ogłupili Daffego by dał się nabrać na numer królika. A skoro już nabrał się raz, to idąc za ciosem, nabiera znowu i znowu i znowu i znowu – jak to z kreskówkami bywa – za każdym razem w coraz banalniejszy sposób i coraz bardziej sfrustrowany, aż pod koniec jest kompletnie oczyszczony ze swoich dawnych cech charakteru. Wiadomo! Mogło być to tylko jedno razowe zajście – ale nie. Po tej kreskówce scenarzyści nie myślą już o Daffym jak dawniej. Teraz jedyny humor jaki przychodzi do głowy, to jak mogą mu jeszcze bardziej obrzydzić życie. Ba! Dawniej Daffy zawsze dominował nad Porkim, teraz notorycznie wychodzi przed nim na idiotę.


Nic dziwnego, że Daffy jest zawsze taki zazdrosny i zawistny wobec Bugsa! On dosłownie zrujnował mu życie. Szkoda! Na początku „Rabbit Fire” Daffy miał jeszcze swój cudaczny śmiech i pomysłowość. Tu jedną decyzją scenarzysty w kilka minut ewoluował w kompletnie innego bohatera i już się od tego nie uwolni. To o tyle ironiczne, że jedyna wcześniejsza kreskówka w której Bugs i Daffy występują naraz to powstała wiele lat wcześniej „Porky Pigs Freat”, gdzie Bugs pojawia się co prawda tylko na chwilę, jednak nie dość, że jego stosunki z Daffym wydają się przyjazne, to w dodatku ten drugi wypowiada się o nim w samych superlatywach.

Zawsze myślałem o Kojocie ze Strusia Pędziwiatra, jako pozytywnym protagoniście. No, bo hej – on głoduje i próbuje zdobyć pożywienie. Jakoś działa, stara się, kombinuje a nie bezmyślnie biega jak idiota po drodze wygrywając przez zwykłe szczęście - zasługuje na naszą sympatię. Teraz mam podobne odczucia wobec Daffego. On jest jak łotry z Batmana, którym jeden pechowy dzień rozwalił całe życie...

Kto by przypuszczał, że w „Loony Tunes” kryje się tyle tragedii...



Pan Miluś
http://panmilus.blogspot.com/

czwartek, 24 marca 2011

193 - Gjallar nie taki znowu martwy


Zobaczcie ten filmik. Według mnie, szczególnie interesująco robi się od 1:02 :)

Tak, moi Mili, wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi, Gjallar wciąż dycha. Pogłoski o jego śmierci były mocno przesadzone. Jakby napisała to Babcia Weatherwax - "Nie jestem martfa". Razem z Markiem postaramy się zreanimować projekt.

wtorek, 15 marca 2011

192 - Jeże są ostatnio w modzie


Z radością informuję, że ruszył nowy polski webkomiks - Stalowy Jeż. Inicjatywa zapowiada się nader interesująco - wbrew temu, co ogólnie się w Polsce wyprawia - nowy komiks będzie mrocznym, psychodelicznym horrorem (a nie kolejną komedią). Scenariuszem, opartym na mrocznych wizjach Brzechwy, zajął się młody Michał "Misiael" Ochnik, w warstwie graficznej wspiera go Kamil "Lupus" Boettcher. Powinno być dobrze - znam trochę twórczość Michała (blog) i wierzę, że da radę. Wstyd się przyznać, ale o Lupusie nigdy nie słyszałem, nie mówiąc o tym, bym widział jakieś jego rysunki... (dla tych, którzy są w podobnej sytuacji - blog artysty - łał, gość narysował nawet Savage Dragona! Arcz, słyszałeś?) Pierwsza strona zaprezentowana jednak na blogu nastraja mnie niezwykle pozytywnie. Klimat wylewa się z monitora, tak trzymać!

A co o swoim projekcie mówi scenarzysta?

(...) Od dziecka uwielbiałem baśnie Jana Brzechwy - (...) jego wierszowane, mroczne i brutalne, dziwnie niedziecięce poematy. Poważnie, przeczytajcie np. Baśń o Stalowym Jeżu. Toż to mit frankensteinowski ubrany w psychodeliczną, słowiańską baśń (...) pomyślałem, by poskładać te baśnie razem, dodać niektóre mniej mroczne baśnie Brzechwy, ale odpowiednio je przerabiając (np. smutna, na wpół obłąkana dziewczyna obdarzona darem jasnowidzenia, którą inni nazywają Dziwaczką) plus garść własnych pomysłów... Tak powstał pomysł na projekt roboczo nazwany "Stalowym Jeżem", opowiadający o tytułowym Jeżu - mechanicznym stworze - który uciekł swojemu twórcy, demonicznemu Magikowi Mechanikowi pracującemu dla złowrogiej organizacji zwanej Niewidzialną Armią. Teraz, ścigany i zaszczuty, Jeż musi wytropić swych prześladowców i dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest i po co go stworzono. Pomagają mu inne postacie z baśni Brzechwy - mag i mędrzec Babulej, dyrektor cyrku pan Drops, wspomniana już Dziwaczka i wiele innych postaci. Komiks będzie mroczny i brutalny, Jeż nie stroni od przemocy i nader chętnie sięga po miecz, zaś jego prześladowcy są bezwzględni i nie cofną się przed niczym.

Nie wiem, jak Was, ale mnie słowa Misiaela zainteresowały i będę często zaglądał na blog z przygodami Stalowego Jeża. Trzymam kciuki za wysoki poziom przedsięwzięcia. Nie ma bowiem nic gorszego niż pozytywne nastawienie zakończone wielkim rozczarowaniem...

poniedziałek, 14 marca 2011

191 - Kajko i Kokosz by Komixiara




Finally, po wielu perypetiach mój scenariusz, o którym można było przeczytać tu, tu i nawet tu, został pełnoprawnym komiksem. Autorką rysunków jest Komixiara (która, jak sama twierdzi kocha rysować i tym głównie się zajmuje; jej mistrzem jest Jerzy Wróblewski). Rysowniczka potraktowała temat bardzo klasycznie, przede wszystkim postacie są żywcem wyjęte z komiksów Mistrza. Ja tymczasem wyobrażałem sobie ich projekty bardziej jako wariacje na temat - Łamignat jako dresiarz, Kokosz jako mafijny silnoręki, Mirmił jako bondowski schwarzcharakter z białym kotem na kolanach itp. Nie myślcie, że narzekam, po prostu nasze wizje nieco się różnią, ale i tak jestem bardzo szczęśliwy, że komiks w końcu powstał. Dzięki Ewelino!

Być może już niedługo na blogu pojawią się kolejne plansze z dwoma sympatycznymi wojami w rolach głównych. Niczego jednak nie obiecuję, wszystko w rękach rysownika, który - co niepokojące - milczy od pewnego czasu. Miejmy nadzieję, że rysuje i dlatego się nie odzywa...

piątek, 11 marca 2011

190 - DYSPUTY NA DWIE NUTY III - ZŁO W POTRAWCE

W trzecim odcinku Dysput na Dwie Nuty rzucamy okiem wspólnie z Malvagio, czyli Adamem Czernatowiczem, na musicalowy odcinek serialu "Evil Con Carne" (pol. "Zło w potrawce") z ciastem w roli głównej, czyli "Pie whole loved me" - "Ciastko, które mnie kochało".


GRIM: Serial "Zło w potrawce", pomimo lepszych momentów, nigdy nie był szczególnie wybitnym tworem. Dokoptowany do "Mrocznych przygód Billy'ego i Mandy" (nim te ewoluowały w samodzielną serię) prezentował jednak dość ciekawego antybohatera; Hektor Potrawka, multimilioner i awanturnik, ginie w eksplozji spowodowanej przez Majora Dorsza, komandosa na usługach Ligi Narodów. Jego mózg (i żołądek) udaje się odratować i przytwierdzić do ciała radzieckiego niedźwiedzia cyrkowego, który staje się zastępczym ciałem złoczyńcy. W poszczególnych odcinkach Potrawka, dysponujący swą małą armią, stara się podbić świat, jednak wiecznie coś idzie nie tak. "Ciastko, które mnie kochało" nie jest w tej materii wyjątkiem.

MALVAGIO: "Małą armią" - genialne określenie na, że się tak wyrażę, "zakapiorów" najętych przez Hektora (dla niewtajemniczonych - jest ich niezbyt wielu i wszyscy są malutcy, yay!). Przechodząc jednak do sedna - w mojej opinii musicalowy odcinek "Zła w potrawce" jest chyba najlepszy w całym serialu i śmiało może konkurować z innymi kreskówkami (nie tylko epizodami muzycznymi). Praktycznie rzecz biorąc, jest śpiewany w całości - pojawiają się drobne dialogowe wtręty, ale nie są one zbyt duże. A poza tym mamy tu chyba WSZYSTKO, co musicalowe odcinki mają do zaoferowania - piosenkę czarnego charakteru, chórki, niezrozumiały dla nikogo tekst, repryzę, miłość, Meksykan i przede wszystkim - CIASTKO łamane przez CIASTO. W ogromnej ilości.

GRIM: Plan zawładnięcia ludzkością opiera się bowiem na...zbombardowaniu (póki co jednego) nienazwanego miasta olbrzymią ilością placków, wypieczonych przez major dr Upiorną, naczelnego szalonego naukowca sił uderzeniowych Potrawki. Wszyscy rzucają się na wyśmienite wypieki, opychając się do granic przyzwoitości - na całe szczęście grupa komandosów Majora Dorsza jest zawsze gotowa do akcji i rusza do ataku i...cóż, to koniec. Fabularnie nie ma do dodania nic więcej, więc przejdźmy do piosenek.

MALVAGIO: Pierwszą piosenkę śpiewa sam Hektor (kogoś to dziwi?), intonują ją zaś wspomniani Meksykanie, czyli stereotypowe (ale nawet zabawne) trio latynoskich muzyków. Jeśli idzie o treść - nasz dziarski mózg złego milionera opisuje w swej pieśni, jak bardzo wspaniały jest świat i jak bardzo Hektor go kocha, całościowo i każdą jego część z osobna. Oraz pieniążeczki. I na miodzie babeczki - tu mózgowi wtóruje żołądek, co sprawia, że otwierająca piosenka jest chyba jedyną, którą śpiewa w duecie jedna osoba... A może dwa głosy solo? Erm... to skomplikowane, przejdźmy dalej. Piosenka ciągnie się w dosyć miłym i sielankowym stylu, aż do momentu KONKLUZJI HEKTORA. A jest nią, rzecz jasna, konieczność upadku całego tego pięknego świata przez wrażym mózgiem z dyktatorskimi zapędami. No cóż, w dyskretny sposób pokazano tym, którzy serial widzą po raz pierwszy, że mózg i żołądek przyczepione do radzieckiego niedźwiedzia są jednak ZŁE. Jakie to zaskakujące.

GRIM: Szczególnie dobrze brzmi polskie wykonanie (ale też ogólnie dubbing bije wersję oryginalną na głowę i w reszcie odcinków) - silny i przerażający śpiew, który przechodzi w grzmiący krzyk robi wrażenie - zwłaszcza w połączeniu z pogodniejszym klimatem drugiej piosenki. Major dr Upiorna, pozostająca przez całą emisję postacią bez potencjału, tutaj nareszcie pokazuje charakter - jej piosenka o przygotowywaniu tytułowego ciasta jest fantastycznie złowieszcza, a równocześnie wpada w ucho dzięki chwytliwej melodii i niezłym możliwościom głosowym aktorek oryginalnej i polskiej wersji.

MALVAGIO: Nahh, o dubbingu chciałem powiedzieć na koniec, kradzieju! Ale dobra, ze swojej strony także mogę zapewnić, że polski Hektor zjada oryginalnego bez popitki. Major Doktor w obu wersjach wypadła natomiast podobnie. Wracając do tematu - następna piosenka to pierwszy chórek! Składają się nań mieszkańcy miasta zaatakowanego przez Hektora (w tym niejako osobna grupka - komandosi), swoje kwestie mają też Generał Szrama (który w zasadzie... no, ciężko nazwać to śpiewem, oj tak), Hektor, Miśkov, przede wszystkim zaś - PREZYDENT LINCOLN! (no dobrze, nie pamiętam, czy tak się w serialu nazywał, w każdym bądź razie na pewno na nim właśnie był oparty). Treść piosenki jest bardzo prosta - ludze nie mogą się oprzeć boskiemu ciastu, pragną mieć go coraz więcej i nic nie robić poza pałaszowaniem go - w tej grupie znaleźli się także komandosi, nad czym ręce załamuje PREZYDENT LINCOLN!, a Hektor - wręcz przeciwnie. Szrama ogłasza jedynie, że nikt się przed ciastem nie uchroni. Miśkov zaś porykuje machając łapami. Czy warto jeszcze o czymś wspomnieć? Hmm... a tak, pojazd Hektora i spółki to WIELKI, LATAJĄCY I WIRUJĄCY PLACEK!

GRIM: Tak, to Lincoln we własnej osobie - w serialu robił za przywódcę Ligi Narodów i wcielenie prawości i demokracji w ogóle. A sama piosenka jest świetna, bardzo melodyjna i dobrze zaśpiewana. Obok finałowej, to mój ulubiony kawałek muzyczny odcinka z bardzo wyrazistym refrenem i melodią, którą zaczyna się nucić jeszcze w trakcie słuchania.

MALVAGIO: W moim prywatnym rankingu to będzie jednak drugie miejsce, na równi z ostatnią piosenką. Na pierwszym zaś pieśń o pieczeniu, pewnie przez moją niewytłumaczalną słabość do Major Doktor, heh.

GRIM: Po krótkiej przyśpiewce Hektora na identyczną jak piosenka otwierająca odcinek melodię (tłumaczenie polskie brzmi dużo bardziej złowrogo, nie wspominając o wieńczącym refren śmiechu) następuje interwencja Majora Dorsza, który, "wyśpiewując" (postać ta nigdy nie mówi nic poza BLAH), dyscyplinuje swoich kolegów i razem ruszają do ataku na latający placek - oczywiście, ich pojazdem będzie helikopter zaopatrzony w gigantyczny nóż do krojenia ciasta, standardowe wyposażenie śmigłowców wojskowych. Następuje bitwa na ciasta... i finałowa piosenka.

MALVAGIO: Która stanowi chyba kwintesencję musicalowości - obezwładnieni zbyt dużą ilością ciast bohaterowie (zarówno Hektor i spółka wraz z "zakapiorami", jak Dorsz i jego komandosi) łączą się w wielki chór, który jednym głosem wyśpiewuje swoje zmartwienie w bardzo nastrojowy, liryczny wręcz sposób z przebijającą nutą smutku, wynikającą z niezdolności do dalszej walki. Piękna scena (która jest jednocześnie tak potwornie ŚMIESZNA), podbudowana jeszcze partiami solowymi, a w szczególności Komandosa Pierwszego Po Dorszu, wyrażający absolutny tragizm sytuacji. Szczególnie w połączeniu z łzą spływającą ukradkiem po jego licu. Ostatecznie wszyscy łapią się za ręce i wciąż śpiewając (przechodząc też w nucenie) zadają sobie jedno, najważniejsze pytanie - CO KRYJE SEKRET CIAST?

GRIM: To moim zdaniem najlepsza - zarówno treściowo, jak i muzycznie piosenka w odcinku. Tak jak ogólnie kompozytorzy odwalili kawał dobrej roboty z prawie każdym kawałkiem (każdy ma inny charakter, każdy wpada w ucho, każdy ma świetną, chwytliwą linię melodyczną) tak tutaj przeszli samych siebie. Fantastycznie wykonana zamykająca piosenka musicalowa rzuca na resztę odcinka zupełnie nowe światło - oto okazuje się, że tajemniczym składnikiem diabolicznego ciasta jest MIŁOŚĆ! Wszyscy więc we wspólnej harmonii stają na tle pełnym serc i różu, aby wzajemnie przebaczyć sobie i uśmiechnąć. Poza Hektorem, który wciąż nienawidzi świata.

MALVAGIO: No i całe szczęście! A tak przy okazji, to serduszkowe tło strasznie pachnie Atomówkami, ale to w zasadzie nie jest istotne. Tak, czy inaczej, podsumowanie - odcinek jest ŚWIETNY. Kapitalne piosenki, zarówno pod kątem melodii, jak i treści, interesujący bohaterowie, doskonały dubbing (wiecie, że "kwestie" Dorsza i Miśkova też zostały "zdubbingowane"? niesamowita sprawa) wraz z tłumaczeniem i przede wszystkim - CIASTO, składają się na jeden z moich ulubionych musicalowych epizodów. W mojej opinii ma tylko jedną wadę - jest strasznie krótki.

GRIM: To prawda - jak już powiedziałem, tutaj nie ma słabych piosenek, jedyną ich wadą jest zbyt krótki czas trwania. Naprawdę znakomita rzecz i dowód na to, że można napisać świetny, zapadający w pamięć musical nawet o czymś tak idiotycznym, jak próba zawładnięcia światem przy pomocy ciasta. Wielkie brawa.


P.S. od Grzybiarza - Ukazał się pierwszy pełny zwiastun nowego filmu o Smurfach. Lubię to.

piątek, 4 marca 2011

189 - DYSPUTY NA DWIE NUTY II - BATMAN

W drugim wydaniu naszej specjalnej serii "Rozmów na dwie głowy" razem z Adamem Czernatowiczem, czyli Malvagio, bierzemy na tapetę musicalowy odcinek serialu Batman: Brave and the Bold z najmuzykalniejszym złoczyńcą wszech czasów - Mayhem of the Music Meister (pol. Król Muzyki)



GRIM: Serial "Batman: Brave and the Bold", choć wzbudzający kontrowersje wśród fanów Mrocznego Rycerza, jest niezrównany we wskrzeszaniu najdziwniejszych i najbardziej oryginalnych/idiotycznych/absurdalnych (niepotrzebne skreślić) postaci komiksowych z odmętów niepamięci i archiwaliów DC. Podczas dwóch sezonów emisji przewinęli się przezeń m.in. Zebra-man, Polka - Dot Man czy Crazy Quilt. Twórcy stworzyli także kilku nowych villainów - m.in. bohatera dzisiejszej Dysputy, czyli Music Meistera, obłąkanego żądzą władzy nad światem przestępcę obdarzonego niesamowitą mocą - jego śpiew powoduje, że wszyscy wokół wykonują w transie... numery musicalowe. "Król Muzyki" nie pojawił się w komiksie, ale jego pierwowzór, Music Mastera, można odnaleźć w odcinku "Ligii Sprawiedliwych", gdzie bohaterowie trafiają do alternatywnej rzeczywistości komiksów ze złotej ery, w której odziany w fiolet rudzielec z przerwą między zębami wchodził w skład grupy złoczyńców. Obaj panowie natomiast są hołdem dla klasycznej postaci z uniwersum Flasha - The Fiddler, bo to o nim mowa, zmuszał ludzi do wykonywania swych rozkazów dzięki hipnotycznej mocy skrzypiec. Tyle historii postaci.

MALVAGIO: Ach, Król Muzyki... Jeden z moich ulubionych złoczyńców z Brave&Bold. I to nie tylko dlatego, że większość z nich jest idiotyczna i że po prostu KOCHAM piosenki czarnych charakterów. Dlaczego więc? Ponieważ dał nam, biednym i wyczekującym pewną namiastkę tego, jak mógł wyglądać BATMAN W WERSJI MUSICALU! Były takie plany, ale je porzucono, a szkoda, bo temat jest nośny. Bardzo bardzo nośny, jak to wykazał serial - dość powiedzieć, że wydano nawet płytę z muzyką pochodzącą z tegoż odcinka! MOŻECIE TO SOBIE WYOBRAZIĆ?! Muszę przy okazji zaznaczyć, że piosenki są bardzo ciekawe, ciągną się przez niemal cały odcinek (przeplatane są krótkimi fragmentami mówionymi, ale kto by się tym przejmował... ja nie) i można w sumie powiedzieć, że posłuchać można sobie całego przekroju - o miłości, z musicalowa choreografia, złoczyncy i i tak dalej i tak dalej. Piłeczka po Twojej stronie, Grim.

GRIM: Warto zaznaczyć, że ten odcinek różni się od reszty, które opracujemy w Dysputach, jak i od musicalowych odcinków w ogóle. Przede wszystkim - tutaj wszystkie tańce i śpiewy postaci są w pełni uzasadnione (idiotycznie, ale zawsze) hipnotyczną działalnością Meistera. Tytułowy łotr jest motorem każdej piosenki - chociaż w chórkach albo solówkach pojawiają się dziesiątki innych bohaterów, główne partie śpiewa wyłącznie on lub Black Canary. To, muszę przyznać, osłabia nieco wyrazistość tego epizodu.

MALVAGIO: Ojtam, ojtam, wyrazistości Ci brakuje - jest, ale skupiona w Meisterze i Black Canary, jak dla mnie nie ma problemu, szczególnie, że to dosyć ciekawe - musical z uzasadnionym śpiewaniem, zawsze to jakaś miła odmiana, po dosyć zastygłej formie. Ale mniejsza z tym, przejdźmy do fabuły! Ważne kryterium, które nie jest absolutnie żadnym kryterium, bo ma jedynie posłużyć za pretekst do śpiewania. Tak więc - Black Manta, Gorilla Grodd i Clock King postanawiają ukraść satelitę, przeszkadzają im Aquaman, Black Canary i Zielona Strzała, potem pojawia się Music Meister i wszyscy śpiewają. Aż wszystkiego nie powstrzymuje Batman (jak zawszeeeee, tym razem przy pomocy Czarnego Kanarka), po drodze goniąc Meistera, ratując bohaterów (i złoczyńców też), a później siebie oraz rzucając przaśne teksty (spotęgowane przez przaśność Radosława Pazury) i NIE ŚPIEWAJĄC. Dokładnie tak. Co prawda w pewnej chwili robi coś, co można nazwać śpiewaniem, ale jak potem sam przyznaje oszukiwał. Tyle w telegraficznym skrócie, weźmy na warsztat ciekawsze rzeczy - same piosenki!



GRIM: Nie dodałeś najważniejszego - satelita, podebrany Groddowi, Mancie i Clock Kingowi ma posłużyć Music Meisterowi do przesłania na cały świat jego hipnotycznego głosu, co sprawi, że cała ludzkość pogrąży się w chaosie, kradnąc absolutnie wszystko dla niego (plan niezbyt wyszukany, ale nie odbiegający od normy komiksowej nikczemności). Ale zajmijmy się piosenkami. Wszystko rozpoczyna prezentacja nowego złoczyńcy, który nie tylko przedstawia się, wspomina o swym planie, ale także dorzuca retrospekcję, gdy to, dręczony przez szkolnych opryszków za śpiewanie w chórze, odkrył swoją niezwykłą umiejętność. Piosenka ma niezłą, wpadającą w ucho melodię z charakterystycznym refrenem i oscyluje pomiędzy delikatnymi dźwiękami, ledwie zarysowującymi linię melodyczną, a potężnym uderzeniem orkiestry (świetne skrzypce i trąbki!) w triumfalnym "I'm the Music Meister!" Każda ze zwrotek różni się klimatem, a nawet systemem tonalnym - ostatecznie wszystkie zostają podporządkowane tonacji refrenu.

MALVAGIO: No cóż... pomimo mojego zwyczajowego pobłażania w tej materii, muszę przyznać, ze origin Meistera jest dosyć idiotyczny (a poza tym - co on robił do tej pory? Dlaczego ujawnił się dopiero teraz? CO JEST GRANE?!)

GRIM: (I dlaczego, dysponując mocą podporządkowującą mu całą obdarzoną słuchem populację świata, ogranicza się do globalnej, ale wciąż tylko kradzieży?)



MALVAGIO: Trzeba zaznaczyć, że już w pierwszej piosence mamy do czynienia z fikuśną choreografią - między innymi z "ludzkimi schodami", które tworzą zahipnotyzowani bohaterowie i złoczyńcy, a po których żwawo schodzi sobie Meister oraz z WALKO-BALETEM (jak sam nazywam to... zjawisko), czyli... no... walką połączoną z... no tańcem. I NIE, nijak się to nie wiąże z capoeirą, zapewniam was. Tak, czy inaczej, "walka" ta odbywa się pomiędzy zahipnotyzowani i Batmanem. Jeśli zaś chodzi o osobiste wrażenia słuchowe - jest to moja druga ulubiona piosenka z odcinka, głównie ze względu na kapitalny refren i cichy, spokojny śpiew, który natęża się do poziomu EPIKI i w połączeniu z obrazem daje wrażenia, które WBIJAJĄ w ścianę, przed którą stoi fotel! Uaaaa, trochę mnie poniosło, ale piosenka jest zaprawdę przednia!

GRIM: Meister udaje się do swej kryjówki za pomocą...hm...NUTOMOBILU (świetny pomysł, swoją drogą) w sali koncertowej, gdzie "dopieszcza" swój plan przed tysięczną, wyciętą z kartonu publicznością, którą złoczyńca raczy swą muzyką, licząc na aplauz (dość niepokojąca scena, przyznam). Tam odnajduje go Batman, którego interwencja skutkuje... KOLEJNĄ PIOSENKĄ!

MALVAGIO: Nie obyło się, rzecz jasna, przaśnego tekstu - "Twój występ będzie miał dłuższą przerwę, śpiewaku - jakieś 20 lat!". Ach... No więc po tym budującym wstępie i ripoście Meistera, która jest jednocześnie preludium i tytułem następnej piosenki zaczyna się kolejna sekwencja śpiewana. Tym razem solo Music Meistera wspomagane będzie przez chór złoczyńców z Arkham i Blackgate, którzy włączają się, gdy nadchodzi czas na refren. O, pardon, są jeszcze krótkie, bo jednowersowe wstawki poszczególnych postaci, które są jednak w zasadzie nieważne. Treść piosenki traktuje o tym, jak to Batman strasznie irytuje samego Meistera, jak i złoczyńców ogólnie. Wszystko podczas pościgu bohatera za muzycznym hipnotyzerem (który znowu dosiadł swojego wiernego Nutomobilu). Oczywiście, postronni świadkowie dostają się pod kontrolę Meistera i przeszkadzają Gackowi, jak tylko mogą. Wrażenia? Wypowiem się jako drugi.



GRIM: Ta piosenka nie jest tak monumentalna, jak pierwsza - da się wyczuć pewne podobieństwo przez nagłe zmiany nastroju i instrumentów (znienacka po szarpanych dźwiękach gitary elektrycznej następuje druga, wręcz liryczna zwrotka), jednak jest ona o wiele żywsza i czerpiąca bardziej z popu i rocka. Świetnie zaśpiewana i najbardziej zapadająca w pamięć po pierwszym usłyszeniu, ale na pewno nie moja ulubiona z tego odcinka. No i cóż - tekst jest idiotyczny. Ale plus za przywołanie legendarnego Batusie, bat - tańca rodem z serialu z Adamem Westem!

MALVAGIO: W tym punkcie nie ma zgody między nami, bo "Drives us bats!" to moja ulubiona piosenka. Tekst może i idiotyczny, ale za to jak wpada w ucho razem z melodią! To była pierwsza piosenka z odcinka, której tekstu nauczyłem się na pamięć i którą często i z wielką chęcią podśpiewuję sobie, gdy nikt nie słucha (no dobrze, czasami jest to irytujące, gdy nie mogę się czegoś pozbyć z mózgu, ale... to jest przeca ŚWIETNE!). Poza tym wiele zyskuje w połączeniu z obrazem - szczególnie w scenie, gdy Nutomobil rozdziela się na dwie części, a Batman dosiadając jednej z nich ściga Meistera po pięciolinii... to znaczy przewodach wysokiego napięcia. Albo nagłe przebieranki złoczyńcy, podczas których zaczyna on, przynajmniej na chwilę, śpiewać w inny sposób, niż przed chwilą. A przez ogólną żywość rytmu, bardzo łatwo można wczuć się a atmosferę pościgu. Jak dla mnie - marzenie. Ale teraz przejdźmy dalej, bo oto zaczyna się "Can you feel the love tonight" by DC, czyli na scenę wkracza Black Canary!

GRIM: Najsłabsza piosenka odcinka. Nijaka, pozbawiona oryginalności - puszczona w radio, zlałaby się z masą identycznie brzmiących smętnych songów o miłości. Canary wyraża w niej (uwaga - to pierwsza piosenka, gdy ktoś poza łotrem śpiewa z własnej woli!) swoje uczucie do gromiącego zahipnotyzowanych Batmana. Meister, który już na początku zwrócił uwagę na niezwykły głos Kanarka, pragnie połączyć się z nią - niestety, w imię zła, na co bohaterka z kabaretkach zgodzić się nie może. Na skutek zmasowanego ataku tłumu Nietoperz i Kanarek padają na ziemię - ich bezwładne dłonie uderzają o chodnik o centymetry od siebie, nie stykając się. Rozdziela ich triumfujący "Król". Ta dramatyczna wizja jest jedynym plusem nieciekawej w warstwie melodycznej piosenki.

MALVAGIO: No cóż... treściowo faktycznie niezbyt oryginalnie. Jeśli idzie o wokal - no cóż, Canary ma całkiem ładny głos. Warto wspomnieć, że bohaterka śpiewa jednocześnie obijając niecnych gangsterów, którzy otoczyli ją na dachu i zapewne przeszkadzali w odbiorze Batmana. W przeciwieństwie do poprzedniej piosenki, jej osadzenie w obrazie nie opiera się więc na "jedności" nastroju z akcją, a na kontraście pomiędzy nimi. Hm... to można chyba uznać za ciekawostkę, prawda? I jeszcze to "niezsynchronizowanie" śpiewu Canary i Meistera... Gash... Mniejsza z tym, scena z dłońmi jest naładowana emocjonalnie i zgodzę, się, że jest kapitalna. Przejdźmy dalej, do sceny, gdy Batman i Canary są uwięzieni przez Meistera w jednej z NAJBARDZIEJ EPICKICH (i, przyznajmy to szczerze - przesadzonych aż do bólu) PUŁAPEK, JAKIE KIEDYKOLWIEK WIDZIAŁ ŚWIAT. Powiązana z nią piosenka traktuje o tym, jaka to nieciekawa sytuacja panuje dookoła i dzieli się ona na dwie części - w pierwszej śpiewa Meister, w drugiej Canary. Batman nie śpiewa. Batman działa.



GRIM: Tu warto odnotować, że polska wersja - i treściowo, i wokalnie - jest dużo lepsza od angielskiej. Poza tym niezbyt wyszukana melodycznie przyśpiewka - twórcy się nie popisali, do kilku dźwięków na krzyż pisząc pół tuzina krótkich zwrotek. Piosenka zapada w pamięci tylko dzięki tekstowi - poza tym ani wykonanie, ani melodia nie powala.

MALVAGIO: Nie tylko tekstowi - jeszcze samej pułapce, która wykorzystuje i lejący się kwas i ruchome ostrza (w kształcie gitary, a co!) i zbiornik z kwasem i lasery i miażdżące ściany i bombę metronomową i... a nie, to już wszystko. A tłumaczenie bardzo mnie cieszy, bo jest naprawdę fajne i z "Death Trap!" zrobiono "Kres dni!". Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby zdecydowano się tłumaczyć bardziej dosłownie na np. "Pułapka". Yuck! Dobrym podsumowaniem jest tutaj tekst Batmana na zakończenie, gdy już wydostał z pułapki i siebie i Canary - "Czy to śpiewanie było potrzebne?". Porzućmy więc to niegościnne miejsce, bo oto nadszedł czas na WIELKI FINAŁ!



GRIM: Oto Music Meister w zbroi - głośniku przesyła swój śpiew na cały świat, w którym absolutnie wszyscy - poza Batmanem i Canary z bat-zatyczkami w uszach - zaczynają oddawać mu cześć, śpiewać wraz z nim, a nawet formować się w jego twarz na środku oceanu. Brzmieniowo bardzo podobna do piosenki otwierającej odcinek, ponownie wykorzystuje pełne możliwości orkiestry. Jest jednak o wiele bardziej melodyjna. Tym razem zwrotki nie są tak zróżnicowane, ale za to dostajemy olbrzymie chórki - wielka szkoda, że twórcy nie zaryzykowali i nie spróbowali śpiewu na głosy. Moim zdaniem mógłby dodać tylko kolorytu. Mimo to, jest to moja ulubiona piosenka odcinka pod względem fantastycznie prowadzonej saksofonem melodii.

MALVAGIO: Dla mnie to trzecia w kolejności piosenka, jeśli idzie o podobanie się. Melodycznie całkiem fajnie, chór... no wow, to się nazywa CHÓR, w dodatku z epicką oprawą, a to jest coś, co wysoko sobie cenię. Całość sprawia MONUMENTALNE wręcz wrażenie, z którego ciężko jest się otrząsnąć. Dlaczego więc dopiero miejsce numer 3? Hmmm... chyba dlatego, że w zasadzie Meister odgrywa tu drugie skrzypce, jeśli idzie o budowanie klimatu, poza tym niezbyt podoba mi się jego głośnikowy pancerz. Tak, czy inaczej, podczas piosenki Batman i Black Canary walczą z kontrolowanym przez Meistera tłumem (wśród którego znajdują się też Aquaman i Zielona Strzała, czyli pokażmy wszystkim raz jeszcze, że się do Batmana nie umywają, skoro dostali się pod kontrolę złoczyńcy... ZNOWU). O-o-o! Jest też siła miłości, bo Zielona Strzała wstrzymuje swoją PIĄCHĘ (no wreszcie, wreszcie mogłem to napisać!) i zamiast uderzyć Canary raczy swoim ciosem Aquamana!

GRIM: Siła miłości zawsze potężniejsza jest od mocy symfonii zła! Tako uczył Disney!

MALVAGIO: Zdecydowanie niezrozumiała jest dla mnie sekwencja końcowa, gdy Music Meister pozwala Black Canary śpiewać (jej "kanarczy" głos jest szkodliwy dla jego hipnotyzującego śpiewu) i pozwala sobie ot tak wyrwać mikrofon przez Batmana, w wyniku czego głos "Kanarki" obiega cały świat i rujnuje jego plany (to też zaliczę do uzasadnienia, że nie jest to moja ulubiona piosenka, oooo tak!). Finał się kończy, ale...

GRIM: Ale na zakończenie otrzymujemy repryzę nudnej piosenki miłosnej. Batman, wzgardzając uczuciem Canary, odchodzi w mrok, zaś swe uczucia wyznaje jej Zielona Strzała. Canary jest chyba dość zdesperowana (albo zauroczona SIŁĄ MIŁOŚCI jego piosenki), bo błyskawicznie się zgadza zostać jego kochanką. Tym cudownym akcentem odcinek się kończy. Nie, nie wiadomo, co się stało z Music Meisterem po epickim ciosie Batmana.



MALVAGIO: O ile się nie mylę, to Zielona Strzała jest uważany za kopię Batmana (i to w dodatku podrzędną). Może to więc dlatego? Nie mogę mieć czekolady to zadowolę się wyrobem czekoladopodobnym? Tak, czy inaczej - repryza nie wnosi nic nowego, a Meister albo umarł i wyparował albo uciekł, bo nikt się już nim nie zajmuje, a jego samego też jakoś nigdzie nie widać. Woah, dokonaliśmy tego, omówiliśmy wszystkie piosenki!

GRIM: Nie było ich znowu tak dużo. Podsumowując, odcinek jest bardzo nierówny pod względem muzycznym (scenariusz to, jak zostało wspomniane, pretekst do śpiewania, nie niesie absolutnie nic więcej poza mnożeniem sytuacji, w których można potańczyć albo coś zaintonować). Kawałki świetne i monumentalne przeplatają się z nijakimi przyśpiewkami. Twórcy nie wychodzą obronną ręką z próbowania swych sił w różnych gatunkach muzycznych, ale jedno trzeba im przyznać - ten odcinek to w pełnej krasie MUSICAL w swym prawdziwym znaczeniu. Nie "odcinek śpiewany". To jedyna znana mi stylizacja musicalowa (opadanie i rozsuwanie się kurtyny pomiędzy poszczególnymi scenami) i słychać próby ukazania tego w piosenkach - chociaż są różne, słychać, że mają tworzyć jedną całość przedstawienia, nie zbiorek niezwiązanych songów.

MALVAGIO: No cóż, do ogólnego podsumowania nie mam już chyba nic do dodania. Na zakończenie słówko więc na temat polskiej wersji - jest dobra, w paru miejscach zdarzają się co prawda dziwne tłumaczenia (w szczególności supermarket, który Batman ma w pasie, wydaje mi się, że można to było zrobić lepiej), ale zdecydowana większość jest w jak najlepszym porządku. Głosowo - Music Meister jest jak dla mnie lepszy od oryginalnego, Black Canary wypada niestety trochę gorzej, wydaje mi się też, że część głosów się powtarza, a Batman jest przaśny (choć w tym serialu nawet mu to służy). Tyle ode mnie.

GRIM: A ja zapraszam za tydzień - udowodnimy, że postaci z kreskówek potrafią śpiewać, nawet nie mając ust!