> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 29 stycznia 2014

395 - Hilda i Nocny Olbrzym

Hilda, niebieskowłosa poszukiwaczka przygód powraca! Po odnalezieniu skalnego trolla niesforna dziewczynka pragnie rozwiązać zagadkę nocnego olbrzyma. To jednak nie wszystko, gdyż bohaterka będzie musiała również zmierzyć się z eksmitującymi ją z własnego domu niewidzialnymi krasnoludkami. W tle historia nieszczęśliwej miłości i cały inwentarz magicznych stworzeń, ze znanym z pierwszej części Drewniakiem na czele.


Po raz drugi Luke Pearson serwuje nam historię napisaną wedle klasycznych schematów opowieści dla dzieci. Bohaterka znów wzbudza naszą sympatię, wraz z nią poznajemy kolejnych niezwykłych mieszkańców doliny. Historia toczy się niejako dwutorowo - z jednej strony mamy do czynienia z Hildą, która chce poznać tytułowego olbrzyma, z drugiej - dziewczynka stara się zrobić wszystko, bo zjednać sobie sympatię krasnoludków (oba wątki ładnie się przeplatają, pokazując różne sposoby patrzenia na świat). W przeciwnym wypadku, małe rozrabiaki wciąż będą nękać ją i jej mamę, a mama - jak zapowiada na początku - zdecyduje się na przeprowadzkę do miasta. Zakończenie całej historii okaże się zaskakująco przewrotne.

Choć historia miejscami jest nieco przegadana (głównie za sprawą pertraktacji z krasnoludkami), to rysunkom Pearsona absolutnie nic nie można zarzucić. Mimika postaci po raz kolejny wywołuje na twarzy uśmiech, podobnie zresztą jak anatomiczne ekstrawagancje - projekty postaci (zwłaszcza tych magicznych) i niektóre wprowadzone w życie pomysły są wprost cudowne. Skojarzenia z kreską Tove Jansson jak najbardziej na miejscu. Nieregularne ułożenie kadrów zapewnia odpowiednią dynamikę, zwłaszcza w początkowej sekwencji "starcia" Hildy z krasnoludkami. Stonowana paleta barw dopełnia wielce udanego obrazu.

Choć Hilda i nocny olbrzym nie podobał mi się tak jak Hilda i troll, to dobrze się bawiłem podczas lektury. Pearson w ciekawy sposób rozwija świat, dodaje do niego kolejne elementy zaczerpnięte ze skandynawskiego folkloru, które składają się na magiczną całość. Kolejny raz Centralka (imprint Centrali zajmujący się komiksem dla młodszych czytelników) oddaje w ręce czytelnika album przepięknie wydany (choć dziwi nieco większy format niż w przypadku pierwszej części). Każdemu, komu podobała się przygoda z trollem, i ten tom powinien przypaść do gustu, zaś ci, którym jedynka nie przypadła do gustu raczej nie znajdą w Nocnym Olbrzymie niczego, co przekona ich do cyklu Pearsona. Osobiście czekam na trzeci (i jak na razie ostatni*) tom z przygodami Hildy, bo jestem ciekaw, jak autor wybrnie z zakończenia, którym nas uraczył w przypadku opisywanego komiksu i co przytrafi się małej Hildzie. Również komiks Luke'a Pearsona dla dorosłego czytelnika pod tytułem Everything we miss wydaje się interesujący - Centralo do dzieła! 

Ocena: 7/10

Recenzja została napisana dla serwisu AlejaKomiksu.com i tam pierwotnie opublikowana.

*EDIT: Pomiędzy publikacją tekstu na Alei, a opublikowaniem go tutaj, zapowiedziano czwarty tom serii zatytułowany Hilda and the Black Hound. Natomiast Centarala pokazała polską okładkę tomu trzeciego (premiera już za miesiąc):

poniedziałek, 20 stycznia 2014

394 - Zaufany Recenzent portalu Filmweb i debiut w 16 milimetrach

Małymi kroczkami do przodu.


Piętnastego stycznia ukazał się nowy numer magazynu filmowego 16 milimetrów. Tematem przewodnim numeru jest konsumpcjonizm, lecz fani kolorowych zeszytów powinni również znaleźć w nim coś dla siebie. W magazynie znalazło się miejsce dla kilku pasków komiksowych, artykułu o Agentach S.H.I.E.L.D. (o których ja, nazbyt entuzjastycznie, pisałem tutaj) oraz mojego tekstu o telewizyjnych wcieleniach Batmana. Przyznam szczerze, że choć debiut w nowym miejscu cieszy jak zawsze, to z tekstu nie jestem do końca zadowolony. Powstawał, gdy deadline był zdecydowanie za blisko, a finalnie został skrócony o 1/3, więc wszystkie ładne zdania i ciekawostki wyleciały, za to jednak mogę winić tylko siebie. Mimo to zapraszam do zapoznania się z całym numerem.

Redakcja portalu Filmweb postanowiła wyróżnić mnie znakiem Zaufanego Recenzenta. A to dlatego, że moje recenzje, cytuję: wyróżniają się pod względem dobrego warsztatu pisarskiego, treści merytorycznej, a także cieszą uznaniem społeczności. Tak naprawdę nie ma się czym podniecać, poza szacunkiem na dzielni (ze wszystkich piszących użytkowników wybrano 23 osoby), owo wyróżnienie niewiele mi daje. Od teraz moje teksty nie czekają w kolejce na weryfikację, tylko zostają opublikowane automatycznie po zapisaniu. Nie narzekam, bo czerwone pióro na profilu wygląda kozacko!


A tak poza tym to nie byłem na rozdaniu Złotych Kurczaków bo SESJA. Pojadę za rok, na Kurczaki i do Angoulême!

czwartek, 16 stycznia 2014

393 - Sherlock BBC 03x03 - His Last Vow i podsumowanie sezonu

Doooobry odcinek! Oglądnięty tradycyjnie z drobnym opóźnieniem BO SESJA.

Tak jak ostatnio - szybko i chaotycznie, na gorąco, bo niedawno skończyłem oglądać. Poniższe kilka zdań to nie recenzja ani analiza, a raczej zbiór luźnych myśli, które nawiedziły mnie w trakcie seansu i tuż po nim. Może mało merytorycznie, ale od serca.


SPOILERY!!!

Watson to badass! Nieźle się rozprawił z ćpunem na początku odcinka, jednak i tak najlepszy był otumaniony Holmes leżący w kącie. Akcja, że wszyscy pakują się nagle do samochodu Mary znowu byłą elementem komicznym - na szczęście tych w odcinku było zdecydowanie mniej niż w dwóch ostatnich (o których pisałem tu i tu). Nie ogarniam natomiast motywu "ćpuna-pomocnika".

Janine wychodząca z sypialni Sherlocka nieco mnie zaskoczyła. Spodziewałem się, że detektyw ją wykorzystuje by dotrzeć do CAM, ale raczej myślałem, że poprzez relację z nią stworzy sobie sztuczny słaby punkt, który mógłby zaatakować mistrz szantażu i przez to sam wystawiłby się na atak. Myliłem się, ale w jakimś tam stopniu byłem blisko. Natomiast reakcja Watsona na związek przyjaciela, choć spodziewana i zabawna, to przeciągnięta za bardzo, z dopytywaniem się o obiad już przesadzili.

Kolejne informacje, podsuwane nam przez twórców, o pani Hudson tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że chętnie zobaczyłbym spinoff opowiadający o szalonych latach jej młodości.

CAM - Charles Augustus Magnussen, główny przeciwnik naszego detektywa w tym odcinku robi wrażenie. Może nie jest tak szalony i ciekawy jak Moriarty, ale jego zimna osobowość, opanowanie, poczucie bezkarności i inteligencja budzą pewną fascynację. Fizycznie też prezentuje się świetnie, wysoki, chudy, elegancko ubrany... no i kaman - nasikał Holmesowi do kominka, kto inny odważyłby się na zrobienie czegoś takiego?

Holmes i Watson jako włamywacze - spoko wątek. Sprawdziły się moje przypuszczenia co do Janine (u Doyle'a detektyw oświadczał się gospodyni CAM, by dostać się do jego domu), natomiast pojawienie się Mary mocno mnie zaskoczyło. Tak samo jak postrzelenie Holmesa i wszystko co nastąpiło potem - z szalonym Moriartym siedzącym w głowie detektywa na czele. Doskonała rola, doskonała sekwencja. Mały detektyw też uroczy.

Janine w szpitalu - wspomnienie o Sussex od razu skojarzyło mi się z opowiadaniem Wampirzyca z Hrabstwa Sussex i emeryturą Holmesa (opowiadanie Lwia grzywa), bo właśnie tam się udał, gdy zawiesił detektywistyczną działalność.

Zrobienie z Mary tajnej agentki było zaskakujące. Z początku mi się to nie podobało, ale już po chwili łyknąłem twist bez popity. Bo przecież scenarzyści serialu, jako twórcy mają wręcz obowiązek podchodzić oryginalnie do adaptowanych dzieł. A że odważnie sobie poczynają? Dopóki wiedzą co robią, niech fani mają ich w opiece. Świetna scena w kryjówce Holmesa, z Holmsem, który niby jest Holmesem-kukłą, a tak na serio to Watson udający Holmesa-kukłę, która ma udawać prawdziwego Holmesa. Uf. Ładnie i fabularnie gęsto, tylko doktora żal.

Fajnie, że znów pojawili się rodzice Holmesa/Cumberbatcha. Świąteczny fragment nieco rozluźnił atmosferę. Prawie się wzruszyłem, gdy Mary pogodziła się z Johnem, a scena z papierosami mnie rozbawiła.

Na koniec świetny finał - domyślałem się, że Mangnussen trzyma wszystkie informacje we własnej głowie (podobnie chyba było u Doyle'a?), jednak cała sekwencja w białym pokoju była świetnie pokazana i zagrana. CAM dołącza do zacnej garstki osób, którym udało się wykiwać Holmesa, (m.in. obok Irene). Kolejne pstryczki wymierzane w twarz (a przede wszystkim dumę) Watsona fajnie stopniowały napięcie, zastanawiałem się, kiedy doktor nie wytrzyma i zdzieli Mangussena po ryju. Cóż, nie zdzielił, a szkoda.

Natomiast spodziewałem się, że Holmes zastrzeli CAM - było to jedyne wyjście z sytuacji, wiedziałem że detektyw też o tym wie i zrobi co trzeba.

Zakończenie: dobre pożegnanie przyjaciół (bez niepotrzebnych łez, wielkich słów i uścisków, obaj są w końcu dorośli, rozumieją się bez słów) i Holmes na wygnaniu całe cztery minuty! No i powrót Moriarty'ego, ewidentne zagranie pod widzów, by przyciągnąć ich do ekranów w przyszłym sezonie. Jestem na nie, wyciśnięto już z Moriarty'ego ile wlezie, uważam, że niektóre postaci powinny pozostać martwe. Oczywiście jestem ciekaw, co też będzie się działo, ale uważam to zakończenie za sztuczne, naciągane i niepotrzebne. Moriarty odegrał swoją rolę, odszedł z klasą i tak powinien zostać zapamiętany. Wiem, że to prawdopodobnie najbardziej kochany obecnie serialowy antagonista obok Joffreya z Gry o Tron, ale bez przesady. Był największym przeciwnikiem Holmesa i trudno będzie go kimkolwiek zastąpić, ale warto by chociaż spróbować, a nie iść po najmniejszej linii oporu wykorzystując go bo jest bardzo popularny i właściwie niewiele trzeba do jego postaci dodawać. Mam szczerą nadzieję, że Jim pozostanie martwy, nie wróci zza grobu w jakiś magiczny sposób, nie został sklonowany, ani nie miał złego brata bliźniaka. Oby za jego "powrotem" stał ktoś inny i tylko nielegalnie wykorzystywał jego wizerunek by zwrócić uwagę Sherlocka. Czy coś.


Małe podsumowanie (z pozdrowieniami dla Trixie):

Sezon trzeci uważam za udany, pierwsze dwa komediowe odcinki mi nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie - dały mi dużo radości. Dodatkowo uważam slapstickowe wstawki za usprawiedliwione w kontekście powrotu Holmesa, który się znacząco zmienił podczas swej nieobecności. Jednocześnie odcinek finałowy, balansujący niejako między tym co znaliśmy z poprzednich sezonów, a "nową" formą, uważam za najlepszy z trzeciej serii.

Mam nadzieję, że czwarty sezon powróci do spraw kryminalnych i będzie poważniejszy, bo choć trzeci bardzo mi się podobał, tak zatęskniłem za morderstwami, kradzieżami, porwaniami i klientami, którym Holmes pomaga w rozwikłaniu innych dziwnych przypadków.

Największym problemem sezonu było dla mnie to, że powoli przyzwyczaiłem się do rodzaju zaskoczeń, jakie szykują twórcy. Wszystko, co ma być zaskakujące, tak na prawdę takie nie jest, bo spodziewamy się niespodziewanego, a uważnie wszystko oglądając, możemy, huhuhu, to i owo wydedukować.

No i tak pisząc o Sherlocku od kilku tygodni wychodzę chyba na jakiegoś psychofana - nic bardziej mylnego, fandom mnie szczerze przeraża, a ja po prostu lubię ten serial. Nadmierna ekscytacja i zauważanie niemal samych plusów to efekt oglądania i pisania "na gorąco". Przejdzie mi przy powtórkach na DVD. Bo daleki jestem od uznawania Sherlocka najlepszym serialem ever, czy nawet najlepszym serialem kryminalnym ever - w tej drugiej kategorii wciąż rządzi Luther, a i Detektyw może namieszać już niedługo.

Trzeci Sherlock się skończył, czas najwyższy by powrócić do normalnej aktywności blogowej. Nowe recenzje, kolejne podsumowania 2013 roku oraz kilka gorących newsów już wkrótce! Bo rok 2014 zaczął się zaskakująco dobrze.

niedziela, 12 stycznia 2014

392 - Sherlock BBC 03x02 - The Sign of Three

Kolejny zabawny odcinek dla fanów. Oglądnięty z dużym opóźnieniem i z dużą radością. Będzie szybko i chaotycznie, na gorąco, bo dosłownie przed chwilą skończyłem oglądać. Poniższe kilka zdań to nie recenzja ani analiza, a raczej zbiór luźnych myśli, które nawiedziły mnie w trakcie seansu i tuż po nim. Może mało merytorycznie, ale od serca.


SPOILERY

Podobała mi się forma - całość dzieje się na weselu Watsona i jest przeplatana wspomnieniami Holmesa. Bardzo fajny pomysł, nadał odcinkowi specyficznego klimatu, odpowiedniej dynamiki i posłużył do wprowadzenia kilku śmiesznych scen, do których Sherlock zazdrosny o Sholto to tylko preludium. Zresztą chyba po raz pierwszy tytułowy bohater wreszcie pokazał jak bardzo Watson jest dla niego ważny. Podobnie jak u Doyle'a (acz w nieco innym tonie i nasileniu) nieobecność na Baker Street 221b zmieniła wiele w życiu detektywa, jest on zupełnie innym wysoce dostosowanym socjopatą niż wcześniej.

Ogólnie wszystko o czym wspomina Holmes podczas swojej przemowy świadka jest świetne. Z chęcią poznałbym sprawę pustego klienta, pudełek po zapałkach i - najbardziej ze wszystkich - Olbrzyma Truciciela. Choć słoń to przegięcie. Twórcy postanowili przybliżyć nam dwie ze wspomnianych przez detektywa spraw: krwawego gwardzisty i dziewczyny, która umówiła się z duchem.

Obie były bardzo ciekawe, z czego ta pierwsza oczywiście o wiele bardziej - zagadki "zamkniętych pokoi" zawsze są najbardziej intrygujące. Cieszę się, że twórcy wplątali obie sprawy z główny wątek odcinka, czyli wesele Mary i Johna i udało im się to w wielce przekonujący i zgrabny sposób.

Wieczorowi kawalerskiemu należy się osobny akapit. Krótki i treściwy: pijany Holmes. Nic więcej nie trzeba dodawać, poza tym, że nic nie trzeba dodawać.

Podobało mi się również wniknięcie w głowę Holmesa, ukazanie dedukcji, procesu jego myślenia, zwiedzenie pałacu umysłu - eliminowanie kolejnych kobiet ze sprawy "ducha podrywacza", przesłuchiwanie pozostałych, podpowiedzi Mycrofta, cameo Irene Adler. To kolejny, w moim mniemaniu bardzo udany pomysł i zrealizowany wyśmienicie. 

Samo zakończenie i wyjaśnienie enigmatycznego tytułu wywołało na mej twarzy szeroki uśmiech. Odważnie sobie twórcy pogrywają. Na deser warto też wspomnieć o historii miłosnej pani Hudson, która po raz kolejny pokazała, że Una Stubbs dotrzymuje kroku głównym bohaterom jeśli chodzi o dobre aktorstwo. Formalnie jak zawsze było bardzo porządnie, choć nadużywanie tzw. roletek było w pewnym momencie nieco irytujące (odwracało uwagę od tego co dzieje się na ekranie, zwłaszcza podczas rozmowy telefonicznej Sherlocka i Mycrofta).

Spekuluje się również głośno o powiązaniach Mary z mistrzem szantażu. Czy domysły okażą się słuszne i nowa doktorowa ma coś do ukrycia? CAM przysyła jej liścik ze słowami "Chciałbym, żeby Twoja rodzina to widziała", a wcześniej dostajemy informację, że ze strony Mary na weselu pojawią się głównie przyjaciele. Przekonamy się już wkrótce.

Sporo osób uważa, że skoro dostaliśmy dwa lekkie odcinki, finał sezonu będzie mroczny i przygnębiający (sam tytuł, The Last Vov, nawiązujący do ostatniego występu Holmesa na papierze też nie napawa optymizmem). Jeśli tylko dostaniemy w końcu porządną intrygę kryminalną to nie mam nic przeciwko. Bo choć dobrze oglądało się ostatnie dwa komediowe odcinki, to szkoda, że twórcy odeszli do pierwotnej formuły porządnego serialu kryminalnego.

Tym razem wyłapałem mniej nawiązań niż zazwyczaj, chyba najmniej w ogóle (generał Sholto, Rudobrody, kilka cytatów, nie wiem już teraz co jeszcze) ale to może dlatego, że Znak Czterech czytałem sto lat temu. Jak zauważyliście coś fajnego to dajcie znać!

niedziela, 5 stycznia 2014

391 - Sherlock BBC 03x01 - wielki powrót Mr. Holmesa

Przekładali tę premierę i przekładali, a jak odcinek już się ukazał to zwlekałem z oglądaniem. Bo oczekiwania duże, równie duże, co szansa na ewentualny zawód. Obawy okazały się jednak płonne, a detektyw z Baker Street 221b powrócił, jak to on ma w zwyczaju, w wielkim stylu.

Będzie szybko i chaotycznie, na gorąco, bo dosłownie kilka minut temu skończyłem oglądać. Poniższe kilka zdań to nie recenzja ani analiza, a raczej zbiór luźnych myśli, które nawiedziły mnie w trakcie seansu i tuż po nim. Często mało merytorycznie, ale od serca.


SPOILERY

Najpierw początek - wytłumaczenie śmierci Holmesa w iście bondowskim stylu. Podobało mi się, ale już przy wskakiwaniu przez okno uśmiech rozjaśnił mą twarz od ucha do ucha, bo wiedziałem, że wcale tak nie było. I proszę, chwilę później dowiadujemy się, że to tylko jedna z wielu teorii. Jeden zero dla Janka.

Akcja w Serbii nie wzbudziła większych emocji, a jedynie kolejne skojarzenie z Bondem - pamiętacie sekwencję otwierającą Śmierć nadejdzie jutro z Brosnanem? Długie włosy, broda, tortury? Delikatne skojarzenie, naciągane, ale zawsze.

Watson na Baker Street - świetna wymiana zdań z panią Hudson - Una Stubbs świetnie zagrała starszą panią, która mimo zapewnień innych i tak wie swoje, nie ma nic przeciwko oczywiście, ale chętnie oplotkuje z sąsiadką. Praktycznie bezsilny Watson, po raz zapewne kolejny odpierający zarzuty posiadania homoerotycznych skłonności świetnie dopełnił sceny, czyniąc ją w mojej opinii bardzo zabawną.

Holmes na dachu, bardzo ładne ujęcie. W dodatku mamy kolejne powiązanie z Bondem - Benedict stoi na tym samym dachu, na którym stał Daniel Craig pod koniec Skyfall. Piszę to dla formalności, bo wszyscy pewnie już to zauważyli w zwiastunach, a poza tym lubię ostatniego Bonda.



Cała sekwencja w restauracji również bardzo mi się podobała - najpierw przebieranki Holmesa, a później zaaferowany Watson, który nie zwraca na niego uwagi, mimo jasnych aluzji ze strony tego pierwszego. No i sam finał, kiedy wreszcie doktor poznaje - do niedawna uznawanego za zmarłego - przyjaciela i jego gwałtowna reakcja, ha!

Jedyne co mi się nie podobało to Mary - w tej scenie, ze spiętymi/zaczesanymi/przylizanymi włosami wyglądała okropnie, jak stara kwoka. Na szczęście w kolejnych scenach jej włosy zaznały trochę luzu, dzięki czemu później wyglądała o wiele korzystniej.

Pierwsza rozmowa Holmesa z Watsonem znów dostarcza widzom wiele radości, najpierw za sprawą wyliczania osób maczających palce w spisku tego pierwszego, a potem uwag Sherlocka na temat wąsów przyjaciela i reakcji tego drugiego. Jeśli się zastanowić, to nowy odcinek Sherlocka opiera się w dużej mierze na scenach pełnych humoru i przyznam, że mnie to w ogóle nie przeszkadza.

Jeśli już jesteśmy przy temacie humoru - absolutnie cudownym mrugnięciem do fanów, odpowiedzią na wszystkie fanfiki i domysły była kolejna teoria "Jak Holmes to zrobił". Jestem absolutnie pewny, że w tym miejscu uśmiechnął się każdy, każdy widz serialu, a fandom piszczał z radości. Cóż, nie dziwię się ani trochę.

Rozmowa Holmesa z... no, Holmesem, czyli Sherlocka z Mycroftem, przekomarzanki kto jest mądrzejszy i tekst w stylu:
"Sherlock: Myślałeś, że jestem idiotą. 
Mycroft: Obaj tak myśleliśmy, dopóki nie poznaliśmy innych dzieci". Coś pięknego.

Jednak i tak najbardziej chyba podobało mi się to, co następuje później, gdy pani Hudson namawia detektywa by porozmawiał z doktorem. Genialny montaż równoległy i przeskoki między scenami z Holmesem i Watsonem! Strona formalna serialu zawsze stała na diabelnie wysokim poziomie, ale tutaj twórcy przeszli samych siebie. Kłaniam się nisko i całuje nóżki!

Akcja z porwaniem Johna - tym razem nie jestem zachwycony, nie wzbudziła większych emocji.

Scena z rodzicami - przyjemna i zaskakująca. Tak samo wrócenie do głównego wątku, czyli domniemanego planowania ataku terrorystycznego. I choć bieganie po metrze i rozbrajanie bomby mnie nie ruszyło, to wybuch był ładny, niczym z Doctora Who (a jak już jesteśmy przy Doktorze, przyznać się - kto skojarzył Lazarusa i dojrzał Tardis u Andersona?). W ogóle było sporo nawiązań, czy to odnoszących się do opowiadań Doyle'a czy nowszych produkcji (jak drugi Star Trek), będę musiał oglądnąć jeszcze raz, by wyłapać więcej.


Sam koniec odcinka intrygujący, pozostawiający widza w samotnym i niecierpliwym oczekiwaniu na kolejny epizod, elegancko jednym słowem. Kim był mężczyzna przed ekranem? Najpierw myślałem, że to Sebastian Moran, ale on przecież odpowiadał za akcję z bombą, siedział w hotelu z walizką, a potem go capnęli. Nawiasem mówiąc, trochę zmarnowano potencjał tej postaci. EDIT: Mężczyzna na końcu to Charles Augustus Magnussen, czytelnikom Doyle'a znany bardziej jako mistrz szantażu Charles August Milverton, z opowiadania o takim samym tytule. Czyżby zastawiał sidła na Mary?

Ostatnia zaprezentowana w odcinku teoria na temat wiadomych zdarzeń, niby ta prawdziwa, była mało spektakularna, więc można ją chyba z czystym sumieniem wyeliminować, podobnie jak dwie poprzednie. 

A kiedy wyeliminuje się wszystko, co niemożliwe, cokolwiek pozostanie, choćby nie wiadomo jak nieprawdopodobne, musi być prawdą...

piątek, 3 stycznia 2014

390 - Najlepsze filmy 2013 roku

W 2013 roku obejrzałem około 500 filmów, z których przynajmniej kilka było krótkometrażowych, a większość sprzed 1980 roku obowiązywała na egzamin z historii filmu powszechnego i egzamin z historii filmu polskiego. Jednak udało mi się również oglądnąć sporo nowości, spośród których niełatwo było wybrać najlepszą dziesiątkę. Finalna dyszka prezentuje się następująco (uwzględniałem tylko filmy, które miały polskie premiery kinowe w 2013):

10. Chce się żyć
Polski dramat zrealizowany w europejskim stylu - pisałem o nim w tym miejscu.


9. Tylko Bóg wybacza
Wymagający seans, hipnotyzująca muzyka, genialne zdjęcia i bardzo porządna finałowa walka. Dodatkowy plus za Jodorowskyego, którego duch unosi się nad filmem i któremu zresztą sam tytuł jest dedykowany. 


8. Stoker
Absolutnie mistrzowska realizacja formalna pozwala przymknąć oko na uroczo wtórny scenariusz i plastikową od botoksu Kidman.

7. Labirynt
Świetne zdjęcia i montaż, popisowa gra Gyllenhaala i Jackmana, trzyma w napięciu przez 2,5h.


6. Uciekinier
Liryczna ballada osadzona we współczesności, gdzie czas stoi w miejscu. Równie piękna co gorzka. Klimat jak z powieści Marka Twaina pomieszany z historią o chłopięcej przyjaźni i gangsterką w tle.

5. Thor: Mroczny świat
Czysta rozrywka. O drugim Thorze pisałem już tutaj.


4. Drogówka
 Smarzowski w słodko-gorzkim sosie, tak jak widzowie lubią najbardziej.


3. Polowanie
Gęsty od klimatu, świetnie napisany, szarpiący emocje i angażujący widza.

2. Pacific Rim
Bez wątpienia jeden z najlepszych blockbusterów ostatnich lat. Zapraszam do całej recenzji.


1. Django
Król jest w tym roku jeden, jest czarny i jeździ na koniu. Kolejny soczysty kawał kina z wypożyczalni video Tarantino, tradycyjnie krwisty i doskonale przyprawiony. Po prostu musicie zobaczyć i koniecznie posłuchać, bo jak dla mnie Django ma jeden z najlepszych compilation score w historii.


Tuż za dziesiątką:
Grawitacja
Życie Adeli - Rozdział 1 i 2 (czyli świetne kino wzbudzające niepotrzebne kontrowersje),  
Frances Ha (francuska nowa fala Anno Domini 2013, lubię),
Sztanga i Cash (bo to najlepszy film Baya ever i chyba jedyny zrobiony z miłości do kina (?))
plus dwa, które nie trafiły do naszych kin: The World's End (godne zakończenie trylogii The Blood and Ice Cream) i The Necessary Death of Charlie Countryman (bardzo fajny miks konwencji, dobra muzyka, rwane tempo wcale nie przeszkadza).

Do nadrobienia:
Holy Motors, Rust and Bone, Za wzgórzami, Wypełnić Pustkę, Kraina Lodu.

Rozczarowania:
Adwokat, Nieulotne, Oz wielki i potężny, Szklana Pułapka 5, R.I.P.D. oraz (choć to dobre filmy) Kapitan Phillips, Hobbit: Pustkowie Smauga (więcej w jednym z kolejnych wpisów) i Iron Man 3.

Najlepsze filmy sprzed 2013, a obejrzane w 2013:

Wschód Słońca (1927)
Jestem niewinny (1936)
Najlepsze lata naszego życia (1943)
Człowiek na torze (1956)
Samotność długodystansowca (1962)
Sportowe Życie (1963)
Sklep przy głównej ulicy (1965)
Hudsucker Proxy (1994)
Fargo (1996)
Więzień nienawiści (1998)
Jabłka Adama (2005)
4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni (2007)
Star Trek (2009)
I dwa arcydzieła:
2. Rękopis znaleziony w Saragossie (1964)
1. Bulwar Zachodzącego Słońca (1950)

Jeśli chodzi o seriale, to nie będę oryginalny:
Breaking Bad, House of Cards i pożegnanie Matta Smitha z Doctorem Who.

Co tu dużo mówić: 2014 rok zapowiada się jeszcze bardziej smakowicie pod względem filmowym. Zarówno, jeśli chodzi o komiksowe produkcje (nowi X-Meni Singera, Strażnicy Galaktyki, drugi Cap), jak i wszystkie pozostałe (Wilk z Wall Street, Grand Budapest Hotel, American Hustle, Pod Mocnym Aniołem i całe mnóstwo innych). Choć w 2013 roku wreszcie zacząłem pisać o filmach, teraz postaram się to robić częściej i lepiej - trzymajcie kciuki!