Pierwszy strzał na American Film Festival i od razu snajperska precyzja - dokument "Super/Man: The Christopher Reeve Story" to prawdziwa petarda.
Film, którego reżyserami są Ian Bonhôte i Peter Ettedgui, unika wytartych dokumentalnych ścieżek i pułapek konwencji charakterystycznej dla opowiadania łzawej historii, której możnaby się tutaj spodziewać (kto zna losy Reeve'a, ten wie). Ma na siebie wyrazisty pomysł narracyjny (przeskoki czasowe, zepchnięcie postaci Supermana na dalszy plan, skupienie się na aktorze, jego prywatnej walce, życiu rodzinnym - nie zawsze nieskazitelnym - ale i działalności na rzecz osób z niepełnosprawnościami). Jest świetny formalnie, wykorzystuje mnóstwo materiałów archiwalnych (domowe VHSy i Robin Williams!), a odwołujące się do komiksów komputerowe wizualizacje fajnie operują metaforą (kryptonit).
Przede wszystkim: nie oferuje banalnej puenty ani tradycyjnego happy endu, których możnaby się spodziewać. Wyciska maksimum z materiału, którym dysponuje - wbrew tytułowi, to nie tylko historia Reeve'a, ale też jego żony, dzieci i dziedzictwa w postaci fundacji, która robi więcej dla świata i potrzebujących, niż jakikolwiek superbohater. Film nie boi się pokazać Reeve'a w nieprzychylnym świetle, a jednocześnie rozdziera serce na tysiąc kawałków (weźcie chusteczki, przepłakałem 3/4 seansu i nie wstyd mi), by następnie wlać w nie hektolitry nadziei. Nie ma w tym wszystkim chłodnej kalkulacji ani emocjonalnego szantażu - wszystkie reakcje ciała podczas seansu to naturalna odpowiedź na kawał porządnego storytellingu opartego na poruszającej historii. Doskonała filmowa robota - i wcale nie tak oczywista, jak mogłoby się wydawać.
Premiera kinowa 8 listopada 2024. Potem film najpewniej trafi na MAX.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz