> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 18 października 2024

X-Men. Saga Miotu — recenzja

Dzięki wydawnictwu Mucha Comics polski czytelnik może w końcu zapoznać się z klasycznymi przygodami X-Men, które swego czasu ominęło wydawnictwo TM-Semic. Wydarzenia z "Sagi Miotu" mają miejsce po historii "Days of Future Past" i odejściu Angela z zespołu, a przed dołączeniem do niego Rogue i Rachel Summers. W składzie podopiecznych Charlesa Xaviera znajdowali się wówczas Cyclops, Storm, Wolverine, Colossus, Nightcrawler i Kitty Pryde.



Na przestrzeni kilkunastu zeszytów zebranych w ponad czterystustronicowym tomie scenarzysta Chris Claremont rozwija relacje między członkami X-Men, łącząc w swoim stylu niesamowite przygody z wątkami rodem z opery mydlanej. Telenowela włącza się przede wszystkim, gdy na scenę wchodzi Corsair, czyli spotkany podczas wcześniejszych przygód w kosmosie herszt bandy gwiezdnych piratów Starjammers. W rzeczywistości jest on ojcem Cyclopsa, czego Scott Summers nie jest świadomy, w przeciwieństwie do Storm. Tak, jest z tego drama. Do tego nagłe zgony i powroty, które tylko w tym tomie występują w takich ilościach, że zakrawa to o niezamierzoną autoparodię.

Ciekawie spogląda się także na sposób, w jaki Claremont rozwijał znanych nam dziś bohaterów. Najwięcej czasu poświęca on Kitty Pryde, najmłodszej z grona X-Men, którą życie superbohaterki wciąż tyleż fascynuje, co przeraża. Nieco pretekstowy jest jej raczkujący związek z Colossusem — głównie za sprawą zepchnięcia olbrzyma o złotym sercu na drugi plan. On i Nightcrawler otrzymują wyraźnie mniej czasu od swoich kolegów z zespołu. Na pierwszym są także Wolverine, hamujący swoje coraz większe przywiązanie do drużyny, oraz Storm, kwestionująca swoją pozycję jako przywódczyni grupy. No i Xavier, który chciałby jak najlepiej, chociaż im dalej w las, tym bardziej zachowuje się, jak najgorszy belfer w historii.

"Saga Miotu" cierpi na dłużyzny za sprawą ton tekstu, które Claremont uwielbia upychać w każdym kadrze, by opisać, co się na nim dzieje i co odczuwają bohaterowie. Wpływa to negatywnie na lekturę, przede wszystkim na początku. Dosłownie każda postać musi zawsze opisać, na czym polegają jej moce i jak je teraz wykorzystuje. Później jest lepiej, także za sprawą zmiany rysownika. Wydaje się, że scenarzysta musiał o wiele więcej dopowiadać, gdy ołówek w ręku dzierżył Dave Cockrum. Gdy zastępuje go Paul Smith, wszystko staje się żywsze — a przy okazji także ładniejsze. Nie zmienia to jednak faktu, że wydany przez Muchę tom nie jest lekturą na raz.

Oczywiście fani mutantów Marvela jak najbardziej powinni sięgnąć po to wydanie, także dla samej wartości historycznej. Znajdziemy na nim debiuty kilku ważnych postaci i nieśmiertelnych powiedzonek. To tutaj Wolverine stwierdzi, że "jest najlepszy w tym, co robi, a to, co robi, nie jest za ładne". Przypomina ono także, że zanim Carol Denvers została dowódczynią Avengers, była bliżej związana z X-Men, a Rogue na początku swojej kariery była bezlitosnym złoczyńcą — i pewnie niewielu czytelników mogło sobie wtedy wyobrazić, że niedługo dołączy ona do drużyny i stanie się jednym z jej filarów.

Natomiast czy "Saga Miotu" jest dobrym wyborem dla osób średnio zaznajomionych z mutantami Marvela lub dopiero rozpoczynającymi przygodę z nimi? Nie wydaje mi się. Lektura trąci jednak myszką, a narracja Claremonta bywa toporna. Poza na naszym rynku jest sporo pozycji lepiej wprowadzających do świata X-Men. Jeśli kogoś on wciągnie, na pewno warto jednak w pewnym momencie zapoznać się z "Sagą Miotu". Tylko trzeba przymknąć oko na niektóre archaizmy.

6/10

Brak komentarzy: